„Uznano, że nie trzeba interweniować” – mówi osoba doświadczająca przemocy (cz. III).

cd.

Autor bloga: I jaka była reakcja?

Anna: No ta Pani okazała się być tą panią pierwszą, która przekazała mnie do swojej koleżanki, która się okazała właściwą z rejonu, ta pani była młoda, była skłonna do słuchania, ale jak już wszystko zostało wypowiedziane, czyli jak ja już całkowicie się „wypstrykałam”, wyczerpałam temat, to wtedy się dowiedziałam, że koleżanka, która się zajmuje moją ulicą będzie jutro…. Nie no, jakaś masakra w sumie (chwila cieszy) nie no ogólnie załamka… .

I one słuchają, patrzą na mnie takimi szerokimi oczami, zdziwione, że w ogóle może się coś takiego dziać w domu.

A ja nie wiem czy one nie dowierzają, albo dowierzają, ale nie wiedzą o co chodzi, czy dowierzają i wiedzą o co chodzi, ale nie chcą pomóc, bo znają osobiście mojego męża, który tam czasem załatwia sprawy w MOPSie i one po prostu w jakimś sensie go chcą chronić, albo nie przyjmują tego do wiadomości i mi nie ufają i nie wiesz, która wersja jest prawdziwa. Albo ci przychodzi do głowy, że może nie znają mojego męża, ale znają jego rodziców i robią coś takiego, że słuchają, słuchają, słuchają, coś tam doradzą…. Ale równocześnie ja się dowiaduję, że w Kłodzku czyli w mieście oddalonym o 250km ode mnie treść listu, który podałam do MOPSU jest komuś znana; listu, o którym nie wie nikt oprócz właśnie MOPSu i ETOHu. O …. i to jest ciekawe i ta treść tego listu jest podana mojej mamie przez telefon przez jej koleżankę lekarkę, która jej mówi: „Ty zainteresuj się, co tam się dzieje, bo tam podobno….” i cytuje potem te wątki z tego listu. Ja nie mogę to jest po prostu…. Te dokładnie rzeczy, które ja powiedziałam, moja mama słyszy przez ten telefon, nie… i dzwoni do mnie i mi powtarza, czyli zaczyna się po prostu toczyć plotka za moimi plecami.
A teraz mi te panie powiedziały, że jak ja przyszłam półtora roku temu –

ja byłam wtedy w takim stanie, że się modliłam, żebym już mogła umrzeć,

i że tej sytuacji już dłużej nie wytrzymam, że ona jest dla mnie nie do zniesienia, i że chcę umrzeć – i jak przyszłam teraz, już po ucieczce, półtora roku temu po ucieczce – i one mi teraz mówią, że ja rozmawiałam wtedy w taki sposób z nimi, że byłam trochę rozkojarzona i chaotyczna, i nie pamiętam, co jeszcze mówiły. I mówiły, że teraz zupełnie inaczej się ze mną rozmawia, i że zupełnie inaczej teraz wyglądam

Autor bloga: Ucieszyły się, że Pani sobie tak poradziła.

Anna: Ucieszyły się, tak. Mówiły, że gdy zaczynałam wtedy jakiś wątek to chciałam opowiedzieć jak najwięcej, potem szukałam w telefonie, żeby im pokazać; ja się prawdopodobnie bałam, że mam mało czasu na wszystko i próbowałam jak najwięcej przedstawić. Wtedy szukałam, żeby im przedstawić jakiś dowód w tym telefonie, albo zdjęcia, albo jakieś smsy, potem znowu coś mówiłam, potem znowu coś szukałam dowodów. Próbowałam coś takiego, że – robi mi się niedobrze jak o tym opowiadam teraz. Niedobrze mi się robi jak sobie wyobrażam, ze one coś słuchają i coś sobie swojego myślą, ale pozostają w takim dystansie. I że może jest tak, że jeśli tak będą trafiały moje pacjentki, bo mam informacje od ludzi, że rzeczywiście nie uzyskują pomocy. Prawdopodobnie zaważyło to, że mąż przyszedł i powiedział swoją wersje i że dzieci powiedziały o tym, że ja jakieś dzieci zbiłam i oni uznali w takim razie – może tak uznali – że mi się ta pomoc nie należy. Ale w zasadzie zanim to zostało założone, to ja też musiałam próbować sobie radzić sama. Nie było właściwie żadnej reakcji.
To mnie w sumie smuci, bo nie wiem czy on mnie załatwił tą niebieską kartą, czyli że podpuścił dzieci, żeby ją założyły, że właśnie nie wiem czy to o to chodziło. A gdy teraz z nim rozmawiam, to on w ogóle nie rozumie, co on ma na sumieniu, w ogóle tego nie rozumie. I jakoś całkiem inaczej rozumie te moje ruchy, np.: „mówi np. że nie może wychowywać dzieci, bo ja mu zarzucam agresję”. On w ogóle nie rozumie o co mi chodzi, nie rozumie, że jak ja mu mówię o toksyczności względem moich dwóch synów, to ja mam na myśli, żeby był stanowczy, ale nie obrażał ich ani nie robił im takich mocnych wykładów; albo, żeby wyczuł kiedy mu trzeba coś kazać a kiedy go trzeba pochwalić


Autor bloga: Czyli można nazwać to, że Pani była tyle razy w różnych instytucjach i opowiadała ciągle to samo, że Panią to raniło i że to jest wiktymizacja wtórna?


Anna:
No właśnie nie wiem. Nie wiem dokładnie na czym polega wiktymizacja wtórna, ale jak polega na tym, że gdy ja opowiadam i muszę to przeżyć, gdy to jeszcze raz opowiadam a jednocześnie nie dostaję pomocy, tylko ktoś to po prostu „przełyka”, gdy ja mówię, no to pewnie tak. Teraz naprawdę to ja nie wiem, co ja mam od nich chcieć, bo myślę, że sobie sama zaczynam radzić z pomocą innych ludzi – oczywiście nie profesjonalnych, tylko przyjaciół. A jednocześnie myślę wstecz, że rzeczywiście ta pomoc nie została mi udzielona i nawet nie pokierowano mną, tylko mnie porzucono z tym. Chyba uznano moją agresję wobec dzieci jako powód tego, że należy tej rodzinie już w ogóle nie pomagać, jakby ich to przerosło wszystko.

Autor bloga: Rozumiem. I jak sprawy się potoczyły dalej?

Anna: Były bardziej i mniej „hardcorowe” momenty, były różne. Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że mój mąż się wystraszał, że coś się dzieje w instytucjach i wystraszył się konsekwencji, bardziej niż, że te konsekwencje nadeszły. Może spodziewając się ich zaczął się bardziej pilnować i taka z tego tylko jest korzyść. Jednocześnie w sumie doprowadziło to do rozpadnięcia się naszej rodziny, bo ja postanowiłam jednak odejść całkiem, co jest bardzo trudne, bo z jednej strony, odchodząc porzucam dzieci a z drugiej nie mogę do końca odejść, bo nie mogę porzucić dzieci, więc mogę tylko odejść, wystawiając jedną nogę poza dom, czyli jakby będąc trochę w domu, trochę poza domem. A jest to poniekąd ta strategia, którą radziłam sobie przez całe życie – brałam np. dzieci na wakacje i jechałam do innych ludzi, żeby nie przebywać w domu, nie przebywać z mężem. Wyjeżdżałam gdzieś, gdzie byli inni ludzie i tworzyli normalność, taką społeczną, w której mogliśmy żyć i w której dzieci mogłyby zobaczyć, jak żyją ludzie. Czyli całe życie tak naprawdę pokazywałam im normalność za pomocą pokazywania im innych domów i w sumie do tego doszło, że to się dokonało całkiem, aczkolwiek tylko dla mnie, bo mąż ich absolutnie teraz nie chce wypuścić. Nagle sobie uświadomił, że są one najważniejsze w jego życiu, że ja nie urodzę kolejnego, więc musi się ucieszyć tymi, które ma, bo wcześniej nalegał…. Tak wcześniej próbował na mnie coś wymusić. Jak zobaczył, że tego nie wymusi, bo ja odeszłam to nagle się zreflektował, że trzeba się zająć tą rzeczywistością, która jest. I to jest wszystko moje osobiste poradzenie sobie. I w sumie mogę powiedzieć, że jakoś jestem przygnieciona tym, że nie otrzymałam żadnej pomocy. W sensie trudno czegoś oczekiwać czy wymagać od kogoś, więc sobie myślę, że to jest MOJA TRUDNA SYTUACJA i że gdyby pomoc nadeszła to byłoby super, ale nie daję sobie prawa, żeby mieć do kogoś pretensję, że mi jej nie udzielił, bo ja tak naprawdę nie wiem, co te instytucje mają w zakresie swoich obowiązków, bo przecież jestem tylko odbiorcą tych usług, więc ja nie wiem jakie oni mają procedury. Po prostu przyjmuję to, co dają. Nawet nie mam czasu poczytać, co tam powinno być.

Znalazłem tylko ten filmik o tym jak się prezentuje ten portret psychiczny osoby pokrzywdzonej i że on odpowiada dokładnie temu, co te panie zauważyły, i co mi teraz powiedziały, że byłam chaotyczna i zdekoncentrowana. I teraz wnioskuję z tego, że one po prostu oceniły mnie jako osobę mało wiarygodną. I to jest strasznie słabe, strasznie słabe, strasznie smutne.

Trochę tak jakby widząc siniaki pomyślały sobie, że ja jestem jakaś awanturnica i trzeba mi nie pomagać tylko wysłuchać innych- spokojnego poniekąd, który przyszedł prawdopodobnie, mój mąż i powiedział im:

„Czy ja wyglądam na sprawcę przemocy? – on tak mówi. „Proszę Pani, czy ja wyglądam na sprawcę przemocy? Przecież jestem spokojnym, normalnym człowiekiem, jestem biegłym w sądzie, pracuję, nie piję, kręcę się nad tym, żeby utrzymać rodzinę. Robię, co mogę. To przecież moja żona ma jakieś emocje, co chwilę wybucha, krzyczy, jest jakąś wariatką. Raz płacze, raz krzyczy, tu poszarpie dziecko.” Prawdopodobnie tak to przedstawił.

Ale myślę, że to jest jakby standard, że tak robią ci faceci, że oni przedstawiają te żony jako histeryczki, bo on nazwał mnie histeryczką w momencie, gdy ja powiedziałam, że nie zamieszkam z dziećmi na sali gimnastycznej w ośrodku rekolekcyjnym. Albo jak mówiłam mu, że na to się zanosi, że boję się, że za miesiąc nie będziemy mieli gdzie zamieszkać, to usłyszałam, że jestem histeryczką. Natomiast i tak się to stało, czyli nie mieliśmy za miesiąc gdzie zamieszkać. Nie spodziewając się tego, co nadeszło i co dla każdej kobiety byłoby przerażające i nie do uniesienia. To gdy ja o tym mówiłam, nawet gdy ja o tym mówiłam spokojnie, to ja usłyszałam, że jestem histeryczką, ze histeryzuję, czy coś takiego. A już nie mówiąc, że były wcześniej sytuacje liczne, że miałam duże emocje zanim zaczęłam je hamować, i ukrywać, i próbować je w sobie pomieścić, widząc, że zamiast skutku to ja uzyskuje dodatkowe zgorszenie. A gdy mówiłam o czymś normalnie emocjami to właśnie to słyszałam, że: „wszystko jest dobrze. Tylko te Twoje emocje” Rzeczywiście to wszystko jest takie przykre.

Jestem przekonana, że żadna z tych kobiet, która mnie wysłuchiwała i która to tak przełknęła, nie byłaby w stanie w tej sytuacji wytrzymać, że wszystkie mają normalne, posprzątane mieszkanka, z obiadkiem. Ogólnie jak o tym opowiadam, to tak zupełnie ode mnie siły odchodzą, że ja widzę to, że ja potrzebowałabym porozmawiać z kimś, kto wie jakie są zadania MOPSu i kto wie, co jest potrzebne i

mam jakieś takie poczucie odpowiedzialności za całą tę sytuację i resztę społeczeństwa, czyli jeżeli to nie był właściwa pomoc to należałoby to gdzieś zgłosić, żeby ci pracownicy zostali przeszkoleni i ja żebym miała czyste sumienie, że jeśli inne osoby doświadczą tego, to ta pomoc zostanie już udzielona właściwie.

Ktoś kogoś przeszkoli. Bo ja nie wiem czy to MOPS w ogóle czy MOPS w Częstochowie działa tak pasywnie. Bo dla mnie to jest jednak tragedia mojego życia, że ja musiałam tak jakby całkiem uciec, żeby ratować siebie. I to uciec głowa. Uciec głową poza tę rzeczywistość, że nie udało mi się wewnątrz tej rzeczywistości będąc, uzyskać pomocy.

Czyli w sumie tak zostałam zostawiona sama sobie, żebym sobie sama poradziła.

I to jest tak też, że jestem inteligentna i to ich też zmyla i, że jestem lekarzem to sobie powinnam poradzić. Ale ja znam historie lekarzy zupełnie utopionych w historie przemocy, którzy nic nie mogli zrobić od wewnątrz. To tak nie działa, że ktoś jest lekarzem to sobie sam pomoże i też nie działa, ze jak ktoś jest lekarzem to nie jest sprawcą przemocy. Teorie wszyscy oczywiście znają. Ja się zastanawiam, co należy zrobić w takie sytuacji, gdy ktoś przychodzi i tę przemoc zgłasza a nie jest się pewnym, zakładając, że te panie nie były pewne i potem wysłuchały jego(męża) i ….. zgłupiały. Czy to nie jest tak, że to jest moment , że należy to oddać do prokuratury, żeby sobie robili śledztwo, i badali, i sprawdzali.

Autor bloga: Musiała, więc Pani sobie sama poradzić. Jaki sposób Pani znalazła?

Anna: Mnie naprawdę dopiero uratowało to, że spotkałam mężczyznę, który mi pomógł stanąć na nogi tak psychicznie. Jeżeli kobieta musi uciekać z takiej trudnej sytuacji przez wejście w związek z innym mężczyzną to tak naprawdę jest bardzo niebezpieczne i ryzykowne. To się może bardzo różnie skończyć. Bo mówi się również o tym, że z domów rodzinnych też ludzie uciekają, mając jakieś traumatyczne dzieciństwo, uciekają w jakieś związki i to się czasami źle kończy, bo po 20 latach się okazuje, że to była fatalna ucieczka np. z deszczu pod rynnę albo z rynny pod rynnę tak naprawdę. I to, że ja mam tak, że mi się udało uciec i stanąć na własne nogi to jest piękne. Ale z drugiej strony, że to właśnie musiało się wydarzyć, żebym ja mogła uciec to, to jest raczej straszne. Bo ja owszem mogę się obwiniać, że ja to zrobiłam w zły sposób, w złej kolejności itd.

Ale jeśli ja próbowałam się ratować za pomocą różnych instytucji i się nie uratowałam to znaczy, że nie można liczyć na to, że one pomogą.

Ogólnie wydaje mi się to niepokojące zjawisko. Zresztą to się spotyka u ofiar przemocy, że one uciekają z jednego związku do drugiego, po czym się okazuje, że tam też jest przemoc, że ludzie się bawią w tego ratownika, będąc sami psychopatyczni. Może najlepszy sposób pozyskania sobie partnerki wtedy.

Autor bloga: Dziękuję Pani Anno za podzielenie się swoją historią. Mam nadzieję, że wszystko jeszcze dobrze się ułoży w Pani życiu.

Anna. Dziękuję. Ja też mam taką nadzieję.

Jeśli:

  • czujesz się poruszony opowieścią Anny*
  • jeśli sam/a jesteś osobom pokrzywdzoną i chcesz podzielić się swoją własną historią lub potrzebujesz wsparcia
  • chcesz pomóc w jakikolwiek sposób

To proszę pozostaw swój komentarz, skontaktuj się ze mną przez formularz kontaktowy lub napisz mail: uwolnijswezasoby@gmail.com

*Imię osoby pokrzywdzonej przemocą zmieniono w celu zachowania anonimowości.

„Uznano, że nie trzeba interweniować” – mówi osoba doświadczająca przemocy (cz. II).

Autor bloga: A czy nie byłoby zadaniem tych osób, w tych instytucjach, które usłyszały, że Pani doświadcza przemocy, zgłoszenie tego na prokuraturę? Czy nie miałyby w ten sposób zareagować?

Anna: Tak. Mam takie momenty, że myślę, ze powinnam do tych wszystkich miejsc napisać takie zażalenie, np.


MOPS do którego ostatnio pisałam prośbę, żeby mi wystosował pismo, ile razy ja tam byłam po pomoc i jakiej pomocy szukałam, to w ogóle mi nie odpisał, w ogóle nie dostałam odpowiedzi na ten list.

Wydaje mi się, że wszystkie te instytucje mogły spokojnie to zgłosić i miałabym lżej.

Autor bloga: Czyli czego zabrakło tym osobom kompetentnym w tych instytucjach, żeby skutecznie Pani pomóc?

Anna: Myślę, że zabrakło odwagi, żeby działać, żeby stanąć po mojej stronie i żeby – nie wiem, bo można tu podejrzewać jakieś, nie wiem jakieś powiązania z moim mężem, który nie jest po prostu osobą dostatecznie anonimową i obcą. Mam wrażenie, że taka pasywność tam była, że każdy się bał wykonać ten ruch

Autor bloga: Czyli nikt się nie chciał tym zająć, tylko każdy odsyłał do innej instytucji.

Anna: Chyba tak, albo mi coś doradzano, co było słabe, bo po tym jak mój mąż poszedł tam rozmawiać w tym MOPSie, to po tych dwóch rozmowach ze mną i z nim te Panie powiedziały,

żebyśmy sobie tego nawzajem nie robili i „Po co sobie to robimy”? Czyli on je tak zaczarował, że one znowu zaczęły widzieć w tym konflikt.

Autor bloga; Jak się Pani poczuła potraktowana w tych instytucjach?

Anna: W jakimś sensie było to upokarzające, bo takie miałam wrażenie, że wychodzę z jakimś dużym problemem, z którym mi było bardzo trudno wyjść….

Autor bloga: Poczuła się Pani z tym sama.

Anna: Tak, poczułam się, że nie mogę na nich liczyć.

Autor bloga: A jakie Pani usłyszała rady, co by Pani miała zrobić w tej sytuacji?

Anna: Dogadać się jakoś z mężem (!).

Autor bloga: Czyli dogadać się ze sprawcą przemocy, tak?

Anna: Tak, dogadać się (!). Oczywiście takie najbardziej kompetentne osoby w Ośrodku dla poszkodowanych to one rzeczywiście – tylko, że one nie mają jakby mocy sprawczej – mówiły, że mam iść tam po Niebieską Kartę, po tego Asystenta do MOPSu, tu i ówdzie i po kuratora. Natomiast one śmiały się rzeczywiście z tej rady, mówiąc, że to jest absurdalna rada i

nie można się dogadywać ze sprawcą przemocy… Tylko trzeba uciekać.

Konkluzja jest taka, że ci, którzy ni mieli mocy sprawczej, którzy mnie wysłuchali, ale znali się na temacie i nazwali to przemocą i powiedzieli nawet, że jest to przemoc „hardcorowa”, trudna owszem, ponieważ psychiczna, trudna do takiego wyłapania, ale ewidentna, to te osoby nazywały to przemocą i działały, były rzutkie. A te osoby, które miały coś wykonawczego, nawet tak banalnego jak asystent rodziny czy Niebieska Karta, czyli coś co zgoła nie robi krzywdy nawet osobie sprawcy, to te wszystkie osoby przyjęły jakby postawę pasywną.

Autor bloga: Czy myśli Pani, że osoby zatrudnione w tych instytucjach mają wystarczającą wiedzę na temat tego, co czuje ofiara przemocy i jak należy ją przyjąć, i traktować?

Anna: Myślę, że nie mają żadnej wiedzy i o to mam sporą złość. Myślę, że mają wiedzę – nie wiem na jakie tematy – głównie na temat jak mają wypełnić dokumentację i z czego będą musiały się rozliczyć oraz na pewno ta pani w tym Centrum Wsparcia Rodziny miała tę wiedzę, że to jest sytuacja za trudna dla asystentów i wiedziała kiedy asystentów wysyłać a kiedy nie. Czyli powiedziała jasno, że asystenta się wysyła wtedy, kiedy rodzice sobie nie radzą, ale współpracują. Być może ta sprawa była już za trudna i była już na kuratora, ale uważam, że wszystkie te instytucje miały obowiązek napisać do Sądu Rodzinnego wniosek o wgląd w sytuacje rodziny, bo nie robiąc tego postawiły mnie w sytuacji, gdzie ja musiałam zrobić jakiś „acting out”, bo myślałam, że zwariuję i czułam się zostawiona bez pomocy w sytuacji takiego zagrożenia i to trwało na pewno ponad miesiąc… nie miesiąc, dwa lata, bo ja tak naprawdę marzyłam o tym, żeby mieć kuratora rodzinnego, bo ja sama uznałam, że chętnie się podporządkuję takiemu kuratorowi po to, żeby uniknąć takich jakichś absurdalnych konfliktów, wynikających z jakiejś manipulacji, albo jakichś zaburzeń mojego męża i rzeczy, które nam narzucał, albo którymi próbował nas dręczyć. I tego moglibyśmy uniknąć, mając kuratora, który by określił jak i co ma być rozwiązane.

Autor bloga: Co Pani czuje w związku z podejściem w tych instytucjach do Pani sprawy?

Anna: Jest takie uczucie bezradności a potem uczucie takiego niesmaku, że się znowu zaczęłam zajmować tym tematem, i że zmarnowałam czas, bo to i tak nic nie da a jednocześnie połączone ze świadomością, że są osoby, które są zgorszone, że ja nic z tym nie robię, myśląc, że jak zacznę coś robić to się to zmieni. Czyli one są jakby z jednej strony (osoby, które wiedzą, że to jest przemoc, są zgorszone i mówią – to są osoby z tego klucza, co normalnie by groziły, że jak tu wejdzie pomoc społeczna to zabiorą dzieci i one mnie motywują, żebym coś robiła, bo to jest karygodne. Jak coś robię i szukam, a jedynym narzędziem do zrobienia czegoś są instytucje i w momencie kiedy te instytucje są dla mnie pasywne – czyli ja do nich idę i się obijam po prostu o ścianę) – to jest jakby drugi element tej rzeczywistości. Czyli jestem umieszczona pomiędzy osobami, które mnie stymulują, żebym coś robiła a pomiędzy osobami, które są do tego wydelegowane, żebym się nimi mogła posłużyć, a które nie działają i nie dają się uruchomić. I ja jestem na końcu zawieszona pomiędzy tym a tym i na końcu mam do wyboru ucieczkę, a w ucieczce znowu mam do wyboru 3 opcje: ucieczkę bez dzieci – co jest nie do pomyślenia, uciec z dziećmi co jest niemożliwe, bo mąż trzyma na nich łapę a trzecią, żeby tkwić w tym dalej i próbować sobie radzić albo nie radzić.

Czuję taki smutek i bezradność, to jest rodzaj takiego jakiegoś stuporu. Czasami czuję bardziej złość i wtedy energię bardziej czuję.

Myślałam teraz, żeby napisać do tych Pań, co je najbardziej powstrzymało przed interwencją w moją rodzinę. Albo czy to jest tak, że one w ogóle nie uwierzyły, że mam tę przemoc psychiczną czy nie, że tak się

czułam, że byłam przepytana i zostawiona, i znowu przepytana i zostawiona z tym wszystkim, i znowu przepytana i zostawiona. I to w sumie trwało bardzo długo, ostatecznie z półtora roku.

A teraz nawet na moje pisma z prośbą o informacje ile razy tam byłam po pomoc to nie dostałam odpowiedzi. Nie odpisano mi. Odpisała mi tylko pani z Centrum Wsparcia Rodziny, które jednakże po kolejnym spotkaniu Zespołu Interdyscyplinarnego powiedziała coś takiego enigmatycznego, że ona już wie, że nie będzie nam przydzielała asystenta, więc nie ma sensu, żebyśmy się spotkały i nawet mi nie wyjaśniła dlaczego. Boję się i krępuję po raz kolejny dzwonić albo pisać z pytaniami, co i dlaczego. Takie coś, że wstydzisz się iść, bo musisz obnażyć najbardziej wstydliwe wątki. Idziesz, rozmawiasz z kimś z myślą, że już Cię to strasznie dużo kosztuje, ale robisz to, bo może ta osoba pomoże. Potem czekasz ileś czasu i mówią Ci, że masz pójść i opowiedzieć to innej osobie. Znowu robisz to, przeżywasz tą wizytę. Idziesz tam, tracisz kilka godzin, potem przeżywasz ją po fakcie, znowu się wstydzisz, znowu obnażasz jakieś intymne wątki. Nie wiem, gdyby wszyscy tak to potraktowali to ja bym w ogóle nie wiem co zrobiła, bym się załamała zupełnie i chyba tylko to mnie niosło, że była ta Pani Ania w Ośrodku i w drugim Bernadetta, które mówiły, że to jest przemoc mówiły np. Że coś powinno być zrobione, że gdybym trafiła do nich to już bym miała Niebieską Kartę a jednocześnie ona nie była z tego rejonu i nie miała tej sprawczej mocy, aczkolwiek dzwoniła raz do MOPSu i z jedną Panią rozmawiała i mówiła, co ona by zrobiła, gdyby to było na jej terenie i co powinno być zrobione.
cdn.

“Uznano, że nie trzeba interweniować” – mówi osoba doświadczająca przemocy (cz. I).

W najbliższy poniedziałek zaczynamy Tydzień Pomocy Osobom Pokrzywdzonym Przestępstwem. Do przestępstw wymienionych w Kodeksie Karnym zalicza się również przemoc psychiczną. Jedna z osób pokrzywdzonych tą formą przemocy zgodziła się opowiedzieć mi swoją historię szukania pomocy w instytucjach, które są do tego powołane. Poniżej zamieszczam wywiad z Anną* z Częstochowy, z którego dowiesz się, co czuła pukając od drzwi do drzwi i czy ktoś w końcu zajął się jej sprawą.

Autor bloga: W jakich instytucjach szukała Pani pomocy jako osoba pokrzywdzona przemocą? Czy ta pomoc była skuteczna?

Anna: Najpierw szukałam wśród przyjaciół. Potem wśród koleżanek z pracy i tutaj nawet znalazłam pomoc w takim sensie, że mi to nazwano przemocą. Podobnie było podczas rozmowy w szkole, że nazwano to przemocą. I była taka pomoc w formie pomocy koleżeńskiej, że ustalałam z kimś strategię postępowania w jakiejś konkretnej sytuacji domowej i potem szłam do domu, i próbowałam te strategie wdrożyć. Jednak na dziś oceniam, że było to zdecydowanie za mało, i że było to jakąś stratą czasu, i że trzeba było dużo szybciej podjąć jakiś radykalny krok. W tamtym czasie może byłam jedynie na to gotowa, ponieważ to mnie jakoś odciążało, trochę pomagało.

Znamienne było to, że chodziłam w kolejne miejsca i opowiadając wiele różnych rzeczy dowiadywałam się tego samego wniosku, że jest to właśnie przemoc psychiczna, ale właśnie radzono mi, żebym przesunęła granice i próbowała jakiś ten porządek wprowadzić. W ten sposób, myślę, radziłam sobie jakieś 12 lat, albo 10.

Wielokrotnie rozważałam pójście do MOPSu i zwrócenie się o asystenta rodziny. To było za sugestią wychowawców przedszkola i za sugestią pani pedagog w szkole. Jednak decyzja o zwrócenie się o pomoc do instytucji jest bardzo trudna i odwleka się ją w nieskończoność, i teraz wiem, że nie tylko ja tak robiłam. Odwlekałam, sądząc, że to ściągnie na mój dom jakąś wichurę, nawet jeśli ona będzie dobrą wichurą to jednak będzie wichurą, więc bojąc się, że będą liczne konsekwencje, odkładałam ten moment, bojąc się również skrzywdzić męża a także jego rodziców poprzez zepsucie mu opinii. Pamiętam, że pierwszy raz jak poszłam do MOPSu to weszłam tam,

każdego wstydziłam się zapytać i każdemu wstydziłam się powiedzieć po co przyszłam.

Wydawało mi się to już absolutnym „mistrzostwem świata”, że mam tam wejść i zapytać o możliwość uzyskania pomocy Asystenta Rodziny. I gdy weszłam na I piętro zobaczyłam w sekretariacie dziewczynę, która kiedyś u mnie pracowała jako opiekunka do dzieci, ale było to krótko i nie zdążyłam z nią nawiązać jakiejś większej relacji, więc spłoszyłam się już całkowicie i wyszłam z tego MOPSu, i się rozpłakałam na ulicy. Ale wtedy wpadłam na pomysł, że poproszę koleżankę i ona to zrobiła dla mnie, że zadzwoniła tam i zapytała kto konkretnie zajmuje się moim rejonem. Poprosiłam ją o to, żebym nie musiała opowiadać tej historii trzem osobom, tylko żebym już trafiła do konkretnej osoby odpowiedzialnej za mój rejon i za asystentów rodziny. Pamiętam, że pójście do tego MOPSu było poprzedzone długotrwałą rozmową w szkole z panią pedagog, wcześniej napisanym listem do pani wychowawczyni i potem dwiema lub trzema rozmowami w przedszkolu. Mogę tylko powiedzieć, że w szkole jak i w przedszkolu szybko zareagowano tą propozycją załatwienia asystenta. Co ciekawe, jak już wreszcie się na to zdobyłam to się okazało, że asystenta nie przydziela się w sprawie tak poważnej jak przemoc domowa, przemoc psychiczna. I właśnie z powodu tego, że w moich wypowiedziach były wątki mogące świadczyć o przemocy, to dlatego ostatecznie mnie odesłano i odmówiono mi przydzielenia asystenta.


Natomiast ta wizyta, gdzie ja już się zdecydowałam tego asystenta załatwiać trwała do kilka godzin (dwie do trzech) i po tych 2-3 godzinach dowiedziałam się, że pani, która ze mną rozmawia właściwie nie jest osobą kompetentną do załatwienia mi tego, bo tak naprawdę odpowiedzialne za mój rejon są panie, które z nią siedzą w pokoju, ale są właśnie nieobecne.

A ta pani została już przeze mnie połączona telefonicznie z Ośrodkiem Pomocy Osobom Pokrzywdzonym Przestępstwem, gdzie to wspierająca mnie jeszcze wcześniej Pani Ania naświetliła tej Pani siedzącej za biurkiem, że gdybym była jej podopieczną na jej terenie to już dawno miałabym i Asystenta i Niebieską Kartę. Teraz, ponieważ ja nie wiem w jakich sytuacjach się Asystenta przydziela a w jakich się go nie przydziela, natomiast wiem, że ktokolwiek znalazłby się w moim domu, kto nie byłby mną mógłby tam po prostu wprowadzić jakąś harmonię i spokój, i złagodzić obyczaje.

Tak naprawdę to w tym MOPSie spędziłam jakieś 3 godziny i poproszono mnie, żebym przyszła następnego dnia i porozmawiała z paniami właściwymi .

To już było dość mocno eksploatujące, bo ja naprawdę spędzając tam 2-3 godzin jednocześnie zostawiałam swoje obowiązki i albo to były porzucone obowiązki zawodowe, albo porzucone obowiązki domowe, albo porzucone obowiązki macierzyńskie, więc było to dla mnie trudne. Czyli po pierwsze było trudne dla mnie przyjście, wejście i takie odkrycie się z problemem a po drugie trudne było to, że to było czasochłonne i też emocjonujące. Następnego dnia, więc musiałam przyjść znowu i tam była już Pani właściwa i druga Pani, która była starsza i była jej nadzorcą albo jakimś doradcą.

Następnego dnia przyszłam i popowiadałam to samo i panie mówiły: „Ooo, to trudna sytuacja jest oczywiście, ale w kwestii odbierania dzieci z przedszkola to musicie się Państwo dogadać jakoś. Nie możecie tak robić, że będą odbierane później ”. Czyli coś, co ja zgłaszałam jako problem i jako coś czego nie umiem wyplenić z naszego domu, dostawałam na koniec jako zadanie do odrobienia.

To było ciekawe. Aaa, panie te też przyszły do domu podwiadywały się i upewniły się o te rzeczy, które ja pytałam, które ja opowiadałam. No i była to wizyta w domu i potem poszły, zanotowały, ponotowały i poszły. W końcu mnie skierowały do Centrum Wsparcia Rodziny. Ja nie wiedziałam, że to jest całkiem inna komórka, bo tego też mi nie powiedziały, powiedziały, że mam pójść na to spotkanie. No więc poszłam. I odbyło się spotkanie, w którym udział wzięło kilka osób, ale to były prawdopodobnie osoby będące asystentami rodziny oraz pani, która koordynowała ich prace. Ja ponownie opowiedziałam całą historię i wtedy one powiedziały, że ich zdaniem jest tak, że asystenta przydziela się rodzinie, gdzie rodzice sobie nie radzą, ale są zgodni. A tutaj jest inna sytuacja, że Pani sobie radzi, ale jest przeszkoda ze strony męża. W związku z tym to kwalifikuje się inaczej – jako przemoc psychiczna.

I ta Pani mnie odsyła do “Etoh” na Aleje Pokoju. Tam odbyło się identyczne spotkanie z tymi wszystkimi Paniami i ja przedstawiałam problem i znowu trwało to 2 godziny.

Na końcu tego spotkania Pani koordynująca powiedziała mi, że bardzo dobrze, że przyszłam i że to zgłaszam. Zapytała czy jestem świadoma tego, że gdybym tego nie zgłosiła to jestem współodpowiedzialna za przemoc i za to też grożą konsekwencje. Co ja zrozumiałam, że ona rozumie istotę i powagę problemu. Powiedziała, żebym poszła do MOPSu i założyła Niebieską Kartę wraz z Panem, który był przedstawicielem MOPSu i był pracownikiem socjalnym. Poszłam, więc i założyłam tę Niebieską Kartę, co oznaczało, że tam następnego dnia czy za kilka dni zostałam wezwana na taki wywiad, który ze mną zebrano, który też trwał kilka dni. Potem po mnie, następnego dnia miał przyjść mąż i przyszedł, i prawdopodobnie jak już przyszłam ja i on to Panie uznały, że jest to jakiś konflikt rodzinny.

Bo on im po prostu powiedział, że te rzeczy, które ja zgłosiłam jako narzucany nam styl życia, który ja uważałam za chory i wiele moich przyjaciół też. To on tym paniom powiedział, że on myślał, że my oboje tak chcemy, że to jest nasz wspólny program, że realizujemy nasz wspólny program i TE PANIE TO “KUPIŁY”. A więc nie miały już pomysłu, żeby się angażować w pomaganie mi.

Potem przydzielono mnie panu, który był pracownikiem socjalnym w MOPSie. Też spotkał się ze mną 3 razy, zrobił ileś wywiadów, ileś ankiet, wszystko to zanotował. Sumarycznie jakbym wzięła pod uwagę najpierw 3 spotkania (2 w MOPSie), potem w Centrum Wsparcia Rodziny, potem w „EtoH” – to jest 4. Potem z tym panem 3 razy to w sumie jest 7.

To było 7 spotkań, po których ja generalnie byłam ciągle w tym samym punkcie.

Jeśli doliczę do tego jeszcze spotkania w szkole, które były 2 ( z wychowawczynią i z pedagogiem szkolnym) oraz 3 z zespołem nauczycieli, uczących mojego syna czyli 3 czyli razem 7. Jeżeli do tego dołączę spotkanie w przedszkolu, gdzie siostra (zakonna) nalegała na to, abym załatwiała asystenta rodziny już od pierwszego razu to jest co najmniej 8. Potem jeszcze rozmawiałam z Panią na Sikorskiego, gdzie mnie właśnie wysyłała siostra z przedszkola to już jest 9. No i potem cała masa rozmów w Ośrodku dla poszkodowanych przestępstwem, ale w „Macierzy” nie w „Etohu”, których było dużo, tych spotkań, po których Pani Ania zdecydowała, że ona napisze, wniosek do Sądu.

Momentami jak o tym myślę to czuję złość i potem doszłam do takiego punktu, że to wrażenie, że nikt mi nie pomógł i nikt mi nie pomoże, zaczęło powodować we mnie takie autoagresywne myśli, że np. żeby od tego uciec to potrzeba byłoby popełnić samobójstwo,

ale to były takie dość przytomne stany moje, że ja wiedziałam, że to są takie przelotne myśli, których ja się nie uchwycę, ale o których ja wiedziałam, ze pod nimi się kryje chyba moja złość na te wszystkie panie, i na te wszystkie osoby i że miałam taką myśl głęboką, że im pokażę w takim razie i pewnie jak zrobię sobie krzywdę i np. umrę, to się zrobi z tego chryja i wtedy będą się zastanawiały dlaczego nie pomogły.

Ogólnie to kilkanaście tych spotkań a te regularne w Ośrodku dla Poszkodowanych Przestępstwem to u jednej osoby było naście a drugiej kilka. I ta druga powiedziała, ze jeśli szkoła nie napisze wniosku to ona napisze i napisała mi dwa wnioski.

Autor bloga: Czy czuła Pani, że ktoś w tych instytucjach aktywnie zaangażował się w Pani sprawę?

Anna: Miałam wrażenie, że pani Polańska miała taki moment i pani Lidia Zeller i to rzeczywiście to poczułam, to przez moment miałam taką bardzo dużą nadzieję. Ta pani Lidia, która mnie odesłała po Niebieską Kartę i zrobiła to z całym przekonaniem, mówiąc, że ta sprawa przerasta możliwości asystenta, który sobie tam nie poradzi. Czyli w jakimś sensie uznała jakby większy kaliber problemu. Powiedziała, że

asystenci są młodzi i że z kimś takim jak mój mąż sobie nie poradzą,

odesłała mnie do „Etoh” i również tam pani koordynująca to spotkanie też miałam wrażenie, że jest gotowa mi pomóc, bo powiedziała, że mam iść założyć Niebieską Kartę w MOPSie i wrócić, ale to był dzień jakoś czy dwa przed świętami i nie zdążyliśmy tej Karty założyć. Czyli tamci pracownicy już nie dali rady tego dnia i odesłali mnie na po świętach i wtedy ja zapomniałam, że mam założyć Niebieską Kartę i wrócić a panie, które mi tę Niebieską Kartę założyły powiedziały mi, że mam przyjść po prostu, że mam przyjść na rozmowę, i przyszłam na rozmowę do nich, zapominając, że należało wrócić tam.

Potem się zadziało coś takiego, że ten mój mąż podpuścił dzieci, żeby one założyły Niebieską Kartę mi i w tym momencie te Niebieskie Karty potraciły wartość, bo tak sobie nawet myślę teraz, że mając zgodę na to, że oni ją założyli, myślę sobie, że niedobrze jest, że ona jakby anulowała te moje wnioski. Czyli dobrze, niech one sobie prowadzą obie Niebieskie Karty, a nie, że jedna drugą znosi. Ponieważ odniosłam wrażenie, to że MOPS w spotkaniach interdyscyplinarnych zaczął przekazywać te informacje, a mnie na tych spotkaniach nie było, sprawiło, że udaremnione już były wszystkie moje starania o znalezienie pomocy.

Czyli już potem nikt nie chciał mi pomóc, czyli nikt nie uznał tego problemu mojego wybuchu jako skutek pewnego stanu, w którym trwam od wielu lat, i że czuję się jak w pułapce, i że jestem zamknięta w klatce, i że dla mnie to jest coś absolutnie trudnego, i że mnie to przerasta, tylko uznano, że nie trzeba interweniować.

Potem zastanawiałam się nad tym, czy nie powinnam napisać do Sądu Rodzinnego i do MOPSu, że w tej sytuacji ja się wyprowadzam, i że zostawiam ten dom, bo nie potrafię tam funkcjonować a jednocześnie boję się zostawić dzieci, boję się wyprowadzić i przyszło mi do głowy, że muszę to Sądowi napisać.

Nie no ogólnie mam coś takiego, że się czuję pokonana, i że czuję, że nikt mi nie uwierzył

a jednocześnie mam te wszystkie cechy o których się pisze, że mają je ofiary przemocy – czyli mam poczucie winy i obawy, że krzywdzę męża i nie chcę go krzywdzić, łatwo mi wpaść w poczucie winy, że to ja robię coś złego, a więc łatwo jest mi przekierować ten punkt nacisku, na to że mi się nie należy żadna pomoc, bo właściwie to nic takiego się nie działo a oprócz tego to ja właściwie też nie jestem święta. I wtedy to jest najwięcej, jak ja słucham osobę będącą poszkodowaną przemocą, to ja ją najlepiej rozumiem i to jest najlepszy moment.

Ciekawe, bo ta sama historia opowiadana przeze mnie jednej psycholog, drugiej psycholog, siostrze czy nauczycielom oraz historia zaobserwowana przez psycholog małżeńską i nazwana przemocą, jednocześnie – podczas gdy z nimi rozmawiam, one to nazywają i wtedy się upewniam, że to jest ten problem – w momencie

jak zaczynam szukać konkretnego wsparcia w instytucjach to jestem zupełnie odsuwana, jakby spuszczana po prostu i mam wrażenie, że ludzie mi wtedy nie wierzą. Czyli nie wierzą w tę samą historię, w którą tamci wierzą.

Ja sama nie wymyśliłam sobie tego, że mam przemoc psychiczną, ale powiedziała mi to jedna, druga, trzecia, czwarta i piąta osoba. Mówiąc mi to nakłaniała mnie do szukania pomocy.

I teraz w momencie, gdy ja idę szukać tej pomocy we wskazanym miejscu, to osoby, które mnie tam wysłuchują właściwie nie zajmują się tym jako przemocą. W związku z tym ja zaczynam powątpiewać.

Jedyne miejsce, gdzie poczułam działanie to był komendant policji, który powiedział po 20 min. rozmowy ze mną, że on nie ma żadnej wątpliwości, co to jest i że to wyczerpuje właśnie znamiona art. 207 kk…. I wtedy poczułam naprawdę ulgę.

Autor bloga: A czy nie byłoby zadaniem tych osób, w tych instytucjach, które usłyszały, że Pani doświadcza przemocy zgłoszenie tego na prokuraturę? Czy nie miałby w ten sposób zareagować?
cdn.

Jeśli:

  • czujesz się poruszony opowieścią Anny*
  • jeśli sam/a jesteś osobom pokrzywdzoną i chcesz podzielić się swoją własną historią lub potrzebujesz wsparcia
  • chcesz pomóc w jakikolwiek sposób

To proszę pozostaw swój komentarz, skontaktuj się ze mną przez formularz kontaktowy lub napisz mail: uwolnijswezasoby@gmail.com

*Imię osoby pokrzywdzonej przemocą zmieniono w celu zachowania anonimowości.

Osoby pokrzywdzone przemocą liczą na pomoc.

Od jakiegoś już czasu krążę wokół tematyki przemocy – zwłaszcza psychicznej – jaką ta przemoc wywołuje szkody u osób pokrzywdzonych i czy mogą one znaleźć na czas odpowiednią pomoc. Miałem okazję towarzyszyć i wspierać co najmniej dwie takie osoby. Z jedną z nich byłem dwa razy na komisariacie, aby przez swą obecność dodać jej sił. To z czym spotkała się ta osoba wywołuje we mnie smutek i złość. Trudno to ująć w słowa. Fachowo nazywamy to wiktymizacją wtórną, gdzie osoba pokrzywdzona przestępstwem doświadcza kolejnej traumy, już nie w tym wypadku od sprawcy przemocy lecz od otoczenia i instytucji, które miałby dla niej być wsparciem.

To, że ofiara przemocy udaje się po pomoc do kogokolwiek ze swego otoczenia a tym bardziej do instytucji, które mają za zadanie objąć ją troską i skutecznie jej pomóc, to już z założenia powinno być wystarczającym powodem obdarzenia ją potrzebnym zaufaniem, które pozwoli jej poczuć się bezpieczną. Tymczasem ofiary te często spotykają się z nieprzewidzianymi przeszkodami, które utrudniają jej wiarę w realną pomoc i wyzwolenie się z przemocy a często generują kolejne cierpienia. Lista nieprofesjonalnych zachowań (wielu z nich byłem świadkiem) i zniechęcających przeszkód jest bardzo długa, należą do nich m.in.:

  1. Brak podstawowej wiedzy u osób wydelegowanych do pomocy w instytucjach zajmujących się ofiarami przemocy na temat stanu psychicznego osoby pokrzywdzonej przemocą i sposobu jej reagowania w interakcjach międzyludzkich
  2. Dawanie do zrozumienia, że się przeszkadza (zamiar szybkiego “załatwienia interesanta”)
  3. Zasłanianie się przepisami i artykułami w celu uprawomocnienia swej pasywności
  4. Przekierowywanie od instytucji do instytucji.
  5. Nierespektowanie prywatności ofiar i brak empatii (np. przesłuchiwanie przez okienko przy osobach trzecich).
  6. Biurokratyzacja i indolencja instytucji; obskurne i niekomfortowe pomieszczenia, w których ofiary przemocy mają opowiadać o swojej traumie.
  7. Niewydolność systemu prawnego

Przemoc jest zjawiskiem tak wszechobecnym, że nadal w wielu przypadkach przyzwyczajamy się do niej i traktujemy jako normalną. Świadomość społeczeństwa wzrasta, ale ciągle jest na niezadowalającym poziomie. Straty są dotkliwe i kosztowne. Wiele z tych osób z powodu traumy nie było w stanie rozwinąć swych zasobów, poczuć się po ludzku spełnionymi i wnieść swą niezbywalną wartość do społeczeństwa.

To czego potrzebują to przede wszystkim wiary w ich opowieści, zrozumienia – tu nam pomoże bardzo rzeczowy wykład Pani Aliny Gruszki, przedstawiający portret osoby doświadczającej przemocy. Znajdziesz go tutaj. Pozwolę sobie zacytować jej słowa , które pochodzą z naszej konwersacji na Messenger:

Wracając do podejścia w różnych instytucjach, to pewnie dużo pracy, żeby przygotować osoby tam zatrudnione do rozmowy z osobami doświadczającymi przemocy, bo tak szybko można je stracić i mogą już nigdy nie podjąć walki o siebie.

Osoby te potrzebują również naszej reakcji, gdy dzieje się im krzywda. Postanowiłem więc, że oddam im głos również na moim blogu. Nie łatwo jest jednak po raz kolejny opowiedzieć swoją historię. Z kilku osób, które poprosiłem o wywiad, jak dotychczas zgodziła się jedna z nich. Jej głos usłyszycie za tydzień, gdzie umieszczę w kolejnym wpisie jej osobistą opowieść o tym, przez co musiała przejść, szukając pomocy.

Azymut rozwoju

Zrozumieć siebie, innych i świat wokół
azymut rozwoju
rzucony na wiatr
słowami mentorów

znika sprzed oczu
gdy za gardło
chwytają emocje

niosę go na Golgotę
smagany biczem wrażliwości
chowając pod tuniką
traumy przeszłości


wracam do siebie
gdy wskazówka opada
ku normie