„Uznano, że nie trzeba interweniować” – mówi osoba doświadczająca przemocy (cz. III).

cd.

Autor bloga: I jaka była reakcja?

Anna: No ta Pani okazała się być tą panią pierwszą, która przekazała mnie do swojej koleżanki, która się okazała właściwą z rejonu, ta pani była młoda, była skłonna do słuchania, ale jak już wszystko zostało wypowiedziane, czyli jak ja już całkowicie się „wypstrykałam”, wyczerpałam temat, to wtedy się dowiedziałam, że koleżanka, która się zajmuje moją ulicą będzie jutro…. Nie no, jakaś masakra w sumie (chwila cieszy) nie no ogólnie załamka… .

I one słuchają, patrzą na mnie takimi szerokimi oczami, zdziwione, że w ogóle może się coś takiego dziać w domu.

A ja nie wiem czy one nie dowierzają, albo dowierzają, ale nie wiedzą o co chodzi, czy dowierzają i wiedzą o co chodzi, ale nie chcą pomóc, bo znają osobiście mojego męża, który tam czasem załatwia sprawy w MOPSie i one po prostu w jakimś sensie go chcą chronić, albo nie przyjmują tego do wiadomości i mi nie ufają i nie wiesz, która wersja jest prawdziwa. Albo ci przychodzi do głowy, że może nie znają mojego męża, ale znają jego rodziców i robią coś takiego, że słuchają, słuchają, słuchają, coś tam doradzą…. Ale równocześnie ja się dowiaduję, że w Kłodzku czyli w mieście oddalonym o 250km ode mnie treść listu, który podałam do MOPSU jest komuś znana; listu, o którym nie wie nikt oprócz właśnie MOPSu i ETOHu. O …. i to jest ciekawe i ta treść tego listu jest podana mojej mamie przez telefon przez jej koleżankę lekarkę, która jej mówi: „Ty zainteresuj się, co tam się dzieje, bo tam podobno….” i cytuje potem te wątki z tego listu. Ja nie mogę to jest po prostu…. Te dokładnie rzeczy, które ja powiedziałam, moja mama słyszy przez ten telefon, nie… i dzwoni do mnie i mi powtarza, czyli zaczyna się po prostu toczyć plotka za moimi plecami.
A teraz mi te panie powiedziały, że jak ja przyszłam półtora roku temu –

ja byłam wtedy w takim stanie, że się modliłam, żebym już mogła umrzeć,

i że tej sytuacji już dłużej nie wytrzymam, że ona jest dla mnie nie do zniesienia, i że chcę umrzeć – i jak przyszłam teraz, już po ucieczce, półtora roku temu po ucieczce – i one mi teraz mówią, że ja rozmawiałam wtedy w taki sposób z nimi, że byłam trochę rozkojarzona i chaotyczna, i nie pamiętam, co jeszcze mówiły. I mówiły, że teraz zupełnie inaczej się ze mną rozmawia, i że zupełnie inaczej teraz wyglądam

Autor bloga: Ucieszyły się, że Pani sobie tak poradziła.

Anna: Ucieszyły się, tak. Mówiły, że gdy zaczynałam wtedy jakiś wątek to chciałam opowiedzieć jak najwięcej, potem szukałam w telefonie, żeby im pokazać; ja się prawdopodobnie bałam, że mam mało czasu na wszystko i próbowałam jak najwięcej przedstawić. Wtedy szukałam, żeby im przedstawić jakiś dowód w tym telefonie, albo zdjęcia, albo jakieś smsy, potem znowu coś mówiłam, potem znowu coś szukałam dowodów. Próbowałam coś takiego, że – robi mi się niedobrze jak o tym opowiadam teraz. Niedobrze mi się robi jak sobie wyobrażam, ze one coś słuchają i coś sobie swojego myślą, ale pozostają w takim dystansie. I że może jest tak, że jeśli tak będą trafiały moje pacjentki, bo mam informacje od ludzi, że rzeczywiście nie uzyskują pomocy. Prawdopodobnie zaważyło to, że mąż przyszedł i powiedział swoją wersje i że dzieci powiedziały o tym, że ja jakieś dzieci zbiłam i oni uznali w takim razie – może tak uznali – że mi się ta pomoc nie należy. Ale w zasadzie zanim to zostało założone, to ja też musiałam próbować sobie radzić sama. Nie było właściwie żadnej reakcji.
To mnie w sumie smuci, bo nie wiem czy on mnie załatwił tą niebieską kartą, czyli że podpuścił dzieci, żeby ją założyły, że właśnie nie wiem czy to o to chodziło. A gdy teraz z nim rozmawiam, to on w ogóle nie rozumie, co on ma na sumieniu, w ogóle tego nie rozumie. I jakoś całkiem inaczej rozumie te moje ruchy, np.: „mówi np. że nie może wychowywać dzieci, bo ja mu zarzucam agresję”. On w ogóle nie rozumie o co mi chodzi, nie rozumie, że jak ja mu mówię o toksyczności względem moich dwóch synów, to ja mam na myśli, żeby był stanowczy, ale nie obrażał ich ani nie robił im takich mocnych wykładów; albo, żeby wyczuł kiedy mu trzeba coś kazać a kiedy go trzeba pochwalić


Autor bloga: Czyli można nazwać to, że Pani była tyle razy w różnych instytucjach i opowiadała ciągle to samo, że Panią to raniło i że to jest wiktymizacja wtórna?


Anna:
No właśnie nie wiem. Nie wiem dokładnie na czym polega wiktymizacja wtórna, ale jak polega na tym, że gdy ja opowiadam i muszę to przeżyć, gdy to jeszcze raz opowiadam a jednocześnie nie dostaję pomocy, tylko ktoś to po prostu „przełyka”, gdy ja mówię, no to pewnie tak. Teraz naprawdę to ja nie wiem, co ja mam od nich chcieć, bo myślę, że sobie sama zaczynam radzić z pomocą innych ludzi – oczywiście nie profesjonalnych, tylko przyjaciół. A jednocześnie myślę wstecz, że rzeczywiście ta pomoc nie została mi udzielona i nawet nie pokierowano mną, tylko mnie porzucono z tym. Chyba uznano moją agresję wobec dzieci jako powód tego, że należy tej rodzinie już w ogóle nie pomagać, jakby ich to przerosło wszystko.

Autor bloga: Rozumiem. I jak sprawy się potoczyły dalej?

Anna: Były bardziej i mniej „hardcorowe” momenty, były różne. Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że mój mąż się wystraszał, że coś się dzieje w instytucjach i wystraszył się konsekwencji, bardziej niż, że te konsekwencje nadeszły. Może spodziewając się ich zaczął się bardziej pilnować i taka z tego tylko jest korzyść. Jednocześnie w sumie doprowadziło to do rozpadnięcia się naszej rodziny, bo ja postanowiłam jednak odejść całkiem, co jest bardzo trudne, bo z jednej strony, odchodząc porzucam dzieci a z drugiej nie mogę do końca odejść, bo nie mogę porzucić dzieci, więc mogę tylko odejść, wystawiając jedną nogę poza dom, czyli jakby będąc trochę w domu, trochę poza domem. A jest to poniekąd ta strategia, którą radziłam sobie przez całe życie – brałam np. dzieci na wakacje i jechałam do innych ludzi, żeby nie przebywać w domu, nie przebywać z mężem. Wyjeżdżałam gdzieś, gdzie byli inni ludzie i tworzyli normalność, taką społeczną, w której mogliśmy żyć i w której dzieci mogłyby zobaczyć, jak żyją ludzie. Czyli całe życie tak naprawdę pokazywałam im normalność za pomocą pokazywania im innych domów i w sumie do tego doszło, że to się dokonało całkiem, aczkolwiek tylko dla mnie, bo mąż ich absolutnie teraz nie chce wypuścić. Nagle sobie uświadomił, że są one najważniejsze w jego życiu, że ja nie urodzę kolejnego, więc musi się ucieszyć tymi, które ma, bo wcześniej nalegał…. Tak wcześniej próbował na mnie coś wymusić. Jak zobaczył, że tego nie wymusi, bo ja odeszłam to nagle się zreflektował, że trzeba się zająć tą rzeczywistością, która jest. I to jest wszystko moje osobiste poradzenie sobie. I w sumie mogę powiedzieć, że jakoś jestem przygnieciona tym, że nie otrzymałam żadnej pomocy. W sensie trudno czegoś oczekiwać czy wymagać od kogoś, więc sobie myślę, że to jest MOJA TRUDNA SYTUACJA i że gdyby pomoc nadeszła to byłoby super, ale nie daję sobie prawa, żeby mieć do kogoś pretensję, że mi jej nie udzielił, bo ja tak naprawdę nie wiem, co te instytucje mają w zakresie swoich obowiązków, bo przecież jestem tylko odbiorcą tych usług, więc ja nie wiem jakie oni mają procedury. Po prostu przyjmuję to, co dają. Nawet nie mam czasu poczytać, co tam powinno być.

Znalazłem tylko ten filmik o tym jak się prezentuje ten portret psychiczny osoby pokrzywdzonej i że on odpowiada dokładnie temu, co te panie zauważyły, i co mi teraz powiedziały, że byłam chaotyczna i zdekoncentrowana. I teraz wnioskuję z tego, że one po prostu oceniły mnie jako osobę mało wiarygodną. I to jest strasznie słabe, strasznie słabe, strasznie smutne.

Trochę tak jakby widząc siniaki pomyślały sobie, że ja jestem jakaś awanturnica i trzeba mi nie pomagać tylko wysłuchać innych- spokojnego poniekąd, który przyszedł prawdopodobnie, mój mąż i powiedział im:

„Czy ja wyglądam na sprawcę przemocy? – on tak mówi. „Proszę Pani, czy ja wyglądam na sprawcę przemocy? Przecież jestem spokojnym, normalnym człowiekiem, jestem biegłym w sądzie, pracuję, nie piję, kręcę się nad tym, żeby utrzymać rodzinę. Robię, co mogę. To przecież moja żona ma jakieś emocje, co chwilę wybucha, krzyczy, jest jakąś wariatką. Raz płacze, raz krzyczy, tu poszarpie dziecko.” Prawdopodobnie tak to przedstawił.

Ale myślę, że to jest jakby standard, że tak robią ci faceci, że oni przedstawiają te żony jako histeryczki, bo on nazwał mnie histeryczką w momencie, gdy ja powiedziałam, że nie zamieszkam z dziećmi na sali gimnastycznej w ośrodku rekolekcyjnym. Albo jak mówiłam mu, że na to się zanosi, że boję się, że za miesiąc nie będziemy mieli gdzie zamieszkać, to usłyszałam, że jestem histeryczką. Natomiast i tak się to stało, czyli nie mieliśmy za miesiąc gdzie zamieszkać. Nie spodziewając się tego, co nadeszło i co dla każdej kobiety byłoby przerażające i nie do uniesienia. To gdy ja o tym mówiłam, nawet gdy ja o tym mówiłam spokojnie, to ja usłyszałam, że jestem histeryczką, ze histeryzuję, czy coś takiego. A już nie mówiąc, że były wcześniej sytuacje liczne, że miałam duże emocje zanim zaczęłam je hamować, i ukrywać, i próbować je w sobie pomieścić, widząc, że zamiast skutku to ja uzyskuje dodatkowe zgorszenie. A gdy mówiłam o czymś normalnie emocjami to właśnie to słyszałam, że: „wszystko jest dobrze. Tylko te Twoje emocje” Rzeczywiście to wszystko jest takie przykre.

Jestem przekonana, że żadna z tych kobiet, która mnie wysłuchiwała i która to tak przełknęła, nie byłaby w stanie w tej sytuacji wytrzymać, że wszystkie mają normalne, posprzątane mieszkanka, z obiadkiem. Ogólnie jak o tym opowiadam, to tak zupełnie ode mnie siły odchodzą, że ja widzę to, że ja potrzebowałabym porozmawiać z kimś, kto wie jakie są zadania MOPSu i kto wie, co jest potrzebne i

mam jakieś takie poczucie odpowiedzialności za całą tę sytuację i resztę społeczeństwa, czyli jeżeli to nie był właściwa pomoc to należałoby to gdzieś zgłosić, żeby ci pracownicy zostali przeszkoleni i ja żebym miała czyste sumienie, że jeśli inne osoby doświadczą tego, to ta pomoc zostanie już udzielona właściwie.

Ktoś kogoś przeszkoli. Bo ja nie wiem czy to MOPS w ogóle czy MOPS w Częstochowie działa tak pasywnie. Bo dla mnie to jest jednak tragedia mojego życia, że ja musiałam tak jakby całkiem uciec, żeby ratować siebie. I to uciec głowa. Uciec głową poza tę rzeczywistość, że nie udało mi się wewnątrz tej rzeczywistości będąc, uzyskać pomocy.

Czyli w sumie tak zostałam zostawiona sama sobie, żebym sobie sama poradziła.

I to jest tak też, że jestem inteligentna i to ich też zmyla i, że jestem lekarzem to sobie powinnam poradzić. Ale ja znam historie lekarzy zupełnie utopionych w historie przemocy, którzy nic nie mogli zrobić od wewnątrz. To tak nie działa, że ktoś jest lekarzem to sobie sam pomoże i też nie działa, ze jak ktoś jest lekarzem to nie jest sprawcą przemocy. Teorie wszyscy oczywiście znają. Ja się zastanawiam, co należy zrobić w takie sytuacji, gdy ktoś przychodzi i tę przemoc zgłasza a nie jest się pewnym, zakładając, że te panie nie były pewne i potem wysłuchały jego(męża) i ….. zgłupiały. Czy to nie jest tak, że to jest moment , że należy to oddać do prokuratury, żeby sobie robili śledztwo, i badali, i sprawdzali.

Autor bloga: Musiała, więc Pani sobie sama poradzić. Jaki sposób Pani znalazła?

Anna: Mnie naprawdę dopiero uratowało to, że spotkałam mężczyznę, który mi pomógł stanąć na nogi tak psychicznie. Jeżeli kobieta musi uciekać z takiej trudnej sytuacji przez wejście w związek z innym mężczyzną to tak naprawdę jest bardzo niebezpieczne i ryzykowne. To się może bardzo różnie skończyć. Bo mówi się również o tym, że z domów rodzinnych też ludzie uciekają, mając jakieś traumatyczne dzieciństwo, uciekają w jakieś związki i to się czasami źle kończy, bo po 20 latach się okazuje, że to była fatalna ucieczka np. z deszczu pod rynnę albo z rynny pod rynnę tak naprawdę. I to, że ja mam tak, że mi się udało uciec i stanąć na własne nogi to jest piękne. Ale z drugiej strony, że to właśnie musiało się wydarzyć, żebym ja mogła uciec to, to jest raczej straszne. Bo ja owszem mogę się obwiniać, że ja to zrobiłam w zły sposób, w złej kolejności itd.

Ale jeśli ja próbowałam się ratować za pomocą różnych instytucji i się nie uratowałam to znaczy, że nie można liczyć na to, że one pomogą.

Ogólnie wydaje mi się to niepokojące zjawisko. Zresztą to się spotyka u ofiar przemocy, że one uciekają z jednego związku do drugiego, po czym się okazuje, że tam też jest przemoc, że ludzie się bawią w tego ratownika, będąc sami psychopatyczni. Może najlepszy sposób pozyskania sobie partnerki wtedy.

Autor bloga: Dziękuję Pani Anno za podzielenie się swoją historią. Mam nadzieję, że wszystko jeszcze dobrze się ułoży w Pani życiu.

Anna. Dziękuję. Ja też mam taką nadzieję.

Jeśli:

  • czujesz się poruszony opowieścią Anny*
  • jeśli sam/a jesteś osobom pokrzywdzoną i chcesz podzielić się swoją własną historią lub potrzebujesz wsparcia
  • chcesz pomóc w jakikolwiek sposób

To proszę pozostaw swój komentarz, skontaktuj się ze mną przez formularz kontaktowy lub napisz mail: uwolnijswezasoby@gmail.com

*Imię osoby pokrzywdzonej przemocą zmieniono w celu zachowania anonimowości.