Podróż w głąb siebie

Przestań bać się życia

Kilka dni temu moja przyjaciółka poprosiła mnie, żebym odebrał ją z miejsca, gdzie miała leczniczy masaż. Umówiliśmy się, że zjemy sobie w aucie przygotowane wcześniej potrawy, patrząc na ładne widoki, gdyż gabinet masażystki znajduje się na niewielkim wzniesieniu. Podjechałem samochodem. Zatrzymałem się w miejscu, które wybrałem na punkt widokowy. Pomyślałem jednak, że ten akurat widok nie za bardzo mi odpowiada i może się nie podobać też mojej przyjaciółce. Poczułem jakąś niemoc i stupor, przeszkadzające w podjęciu działania ku zmianie. Po jej nadejściu rozmawiałem z nią o tym, że coś mi przeszkadza wydobyć z siebie na światło dzienne to co we mnie najlepsze. Rozmawialiśmy dużo o tym co się zadziało oraz o tym, że wygenerowałem w sobie zbyteczne napięcie. Razem doszliśmy do wniosku, że to forma zablokowania siebie. Mówiliśmy o tym, że można było przecież sprawdzić kilka miejsc i wybrać to, które będzie optymalne. Przenieśliśmy to na rożne sytuacje w życiu i skonstatowaliśmy, że to lęk przed eksperymentowaniem, że nie dajemy sobie na to prawo, bo powinniśmy wiedzieć od razu, co należy wybrać. Pozwolenie sobie na eksperymentowanie, na eksplorację świata – to powrót albo raczej odzyskanie utraconego dzieciństwa. Dziecko nie zastanawia się czy warto np. przyglądać się napotkanemu ślimakowi, czy może poszturchać go patykiem, przewrócić do góry nogami i zobaczyć jak wygląda od spodu. Dziecko nie kalkuluje. Ono spontanicznie chwyta każdą okazję, by poznawać i doświadczać, chwyta każdą minutę życia. W tym przypadku bycie dzieckiem znaczy przestać się bać życia.

Poznaj siebie

I myślę co pisać i czy warto pisać. Znów mi się uruchomił program użyteczności. Słynne z domu rodzinnego “bo tak trzeba”, “bo tak powinno się robić”. I gdzie w tym spontaniczność i radość z życia czy spotkania ze sobą. Właśnie tak. Jakbyś spotkał samego siebie to jakbyś się wobec siebie zachował? O co byś zapytał? Czy chcesz poznać samego siebie? TAK, ale jak to zrobić? – pojawia się w głowie. Czy musimy się tym zajmować? Sam znajdziesz najbardziej odpowiedni sposób dla siebie. Moim ostatnim sposobem jest pisanie wolnych skojarzeń. Nazywam to FLOW a teraz mi przyszły do głowy jeszcze dwie nazwy FREESTYLE lub FREE FLOW. Po prostu bierzesz długopis, czystą kartkę lub siadasz przed komputerem z otwartym, pustym dokumentem i piszesz jak leci, co akurat w tej chwili pojawi Ci się w głowie. Starasz się przelać na papier, to co gra w Twoim sercu.

Cholera! Właśnie pisząc FLOW powinienem się ucieszyć, że mam ten czas dla siebie, że mogę być ze sobą. Śmierdzi mi to ucieczką od siebie (przyp. autora: kiedy nie piszę FLOW). Aż strach pomyśleć o konsekwencjach tego stanu rzeczy a raczej stanu ducha. Taka osoba może funkcjonować jako duchowe zombie lub zaprogramowany robot – spotkałem się z pojęciem “działania na autopilocie”. Faktycznie termin ten trafnie opisuje tę rzeczywistość. Po prostu oddajesz stery swojego życia w obce ręce. Te ręce mogą być rozmaicie rozumiane. Dosłownie może to być inna osoba, której pozwalasz decydować za Ciebie o kształcie Twojego życia. Ale nie wiem czy akurat nad tym teraz chciałbym się rozwodzić. Rozwodzenie się nad czymś zazwyczaj bywa nieprzyjemne. Alkohol – kolejny ze sposobów oddawania swego życia, w tym wypadku, w ręce nałogu.

Pisz swoje FLOW

Widzę teraz, że FLOW jest dobrym rozwiązaniem na znalezienie sobie własnego sposobu, ale na co? Oceniam to co chcę napisać. Zakładam sobie sam szlaban. Dlaczego to robię? Dobrym pomysłem byłoby zrobić ten “wywiad z samym sobą”. Już mi “wleciało” do głowy, dlaczego FLOW – żeby przestać bać się pisać. Lubię pisać FLOW. Myślę, że to może się stać moją pasją. Ale przecież to nie musi być to, co już znalazłem. Chodzi o bycie ze sobą. Chodzi o to ziarenko, które może wyrosnąć na wielkie drzewo. A Jezus mówi, że “królestwo Boże jest jak ziarenko gorczycy, które jest najmniejsze ze wszystkich ziaren, a które wyrasta na wielkie drzewo i w jego gałęziach gnieżdżą się ptaki niebieskie”. Chodzi o to, by słuchać siebie samego, mieć kontakt ze swoim wnętrzem i samemu dla siebie być mistrzem; ponieważ tylko ja sam wiem czego tu i teraz najbardziej potrzebuję i czego pragnę. Teraz myślę, że to pisanie to WIELKA PRZYGODA, PODRÓŻ W GŁĄB SIEBIE, gdzie tryska ŹRÓDŁO, gdzie mogę pić życiodajną wodę. ŹRÓDŁO, które nigdy się nie wyczerpie. Ono jest czymś darmo danym. To miejsce gdzie spotykamy się z Nadsensem, z tym który nas stworzył. Gdy tracę kontakt ze sobą, popadam w bezsens, gdy wracam do źródła, do tego boskiego pierwiastka złożonego we mnie, do kontaktu ze swoją istotą, ze swoją duszą, to łączę się z tym, co V.E. Frankl nazwał Nadsensem. Odkrywam wtedy sens dla mnie, ten cząstkowy sens, który jest połączony z Nadsensem czyli sensem całościowym, absolutnym.

Pisanie FLOW to fascynująca podróż w głąb siebie. Wreszcie dajesz samemu sobie czas i uwagę. Może ciągle poszukujesz tych wartości gdzieś na zewnątrz i oczekujesz, że dostaniesz w wystarczającej ilości od najbliższych, że znajdziesz to w książkach, usłyszysz od jakichś guru, mentorów czy terapeutów. Wszystkie odpowiedzi na najbardziej nurtujące Cię pytania odnajdziesz w swoim wnętrzu.

Ten kierunek podróży w głąb siebie odkryłem już podczas mojego przebudzenia duchowego ponad 20 lat temu w trakcie lektury Pisma Świętego. W gruncie rzeczy był to czas dotykania tajemnicy mego stworzenia. Zadawanie sobie pytania: Dlaczego istnieję? Uświadomienie sobie, że to, co odgrywa się wewnątrz mnie jest o wiele istotniejsze od tego, co dzieje się się na zewnątrz. Do dziś pamiętam jak sam byłem zaskoczony swymi łzami i wzruszeniem. Najpiękniejsze są właśnie takie chwile-niespodzianki od życia. To był prezent doświadczenia oceanu akceptacji i wręcz namacalnej wiary w to, że jestem bezgranicznie i bezwarunkowo kochany.

Słuchanie siebie w swoim wnętrzu to bycie przyjacielem dla samego siebie. Dajemy sobie czasu i uwagę. Zdaję sobie sprawę, że dopiero wtedy mogę być przyjacielem dla innych, kiedy jesteśmy przyjaciółmi dla samych siebie.

Pisanie FLOW to filtrowanie myśli. Po prostu piszesz i piszesz coraz częściej i więcej i to co chore w twym myśleniu przecieka przez kolejne warstwy filtru. Znacie budowę filtru. Ja znam tak pobieżnie i nie mam zamiaru szukać teraz w Wikipedii, i opisywać jak to wygląda, i przy okazji ujść za eksperta. Każda warstwa zatrzymuje co raz to drobniejsze lub odmienne od poprzednich cząsteczki. Im częściej to będziesz robił, tym skuteczniej Twój umysł będzie się oczyszczał ze szkodliwych, toksycznych myśli. SO, JUST DO IT 🙂

Ps. Wpis jest stworzony na bazie mojego własnego FLOW. Może, więc być w niektórych miejscach chaotyczny i posiadać różne niepasujące wtręty. Celowo tak to pozostawiam i nie staram się cyzelować tego tekstu, żebyś mógł trochę poczuć atmosfery FLOW 🙂

Litania do lęku

Lęku odziedziczony – przeciwstawiam się tobie
Lęku wyuczony
Lęku niechciany
Lęku oczekiwany
Lęku paraliżujący
Lęku druzgoczący
Lęku przytłaczający
Lęku odrealniający
Lęku demotywujący
Lęku zniewalający
Lęku uwsteczniający
Lęku izolujący – przeciwstawiam się tobie

Lęku przed życiem – przeciwstawiam się tobie
Lęku przed odpowiedzialnością
Lęku przed dorosłością
Lęku, żeby wstać rano
Lęku, żeby zasnąć
Lęku, że muszę
Lęku, że zemdleję
Lęku, że się spocę
Lęku, że się zaczerwienię – przeciwstawiam się tobie


Lęku przed tym, że coś źle robię – przeciwstawiam się tobie
Lęku przed upokorzeniem
Lęku przed krzywym patrzeniem
Lęku przed przestrzenią
Lęku przed ludźmi
Lęku przed tłokiem w autobusie
Lęku przed wojną
Lęku przed niestosownością
Lęku przed samotnością
Lęku przed starością – przeciwstawiam się tobie


Lęku przed porażką – przeciwstawiam się tobie
Lęku przed wyśmianiem
Lęku przed byciem zawstydzonym
Lęku przed tym, co inni pomyślą
Lęku przed bakteriami
Lęku przed pająkami
Lęku przed bólem
Lęku przed pobiciem
Lęku przed zgwałceniem
Lęku przed ciemnością
Lęku przed podróżą
Lęku przed odrzuceniem
Lęku przed krytyką
Lęku przed byciem wykorzystanym – przeciwstawiam się tobie

Lęku przed czymś nowym – przeciwstawiam się tobie
Lęku przed zmianami
Lęku przed wysiłkiem
Lęku przed byciem sobą
Lęku przed wyrażaniem siebie
Lęku przed rakiem
Lęku przed tym, że już dłużej nie wytrzymam
Lęku przed porzuceniem
Lęku przed stratą najbliższych
Lęku przed śmiercią
Lęku przed piekłem
Lęku przed lękiem – przeciwstawiam się tobie

Zapraszam do zaproponowania swoich własnych wezwań do litanii, którą stworzyłem. Możesz to zrobić w komentarzu lub na moim fanpage 🙂

Towarzysz drogi. 23 km do wolności

Ten wpis będzie nieco odmienny od pozostałych. Jego głównym bohaterem będzie kolega z grupy wsparcia, którego poznałem kilka lat temu. Rozmawiałem z nim wczoraj telefonicznie, pytając go, czy mogę napisać o nim i o naszym wspólnym doświadczeniu. Spodziewałem się, że będzie chciał pozostać anonimowy – proponowałem, że mogę zmienić jego imię – on, jednak miał inne zdanie i powiedział, że cieszy się, że będzie bohaterem mojego wpisu. W kilku zdaniach opiszę Ci jego historię.


Piotr ma 29 lat i cierpi na zaburzenia lękowe, w tym na agorafobię. Ta dolegliwość bardzo ogranicza jego życie. Nie jest w stanie samodzielnie wyruszyć poza miasto i znaleźć się na otwartej przestrzeni, z dala od ludzkich skupisk. Niemożliwe dla niego jest znalezienie pracy poza miastem czy  takiej, która wiąże się z wyjazdami. Nie ma mowy o odwiedzinach swoich bliskich, którzy mieszkają w rodzinnej miejscowości Piotra, Kłomnicach, oddalonych od Częstochowy o około 23 km. To właśnie tam kilka lat temu Piotrek przeżył traumatyczne wydarzenie, które było jednym z powodów – o ile nie głównym powodem – wygenerowania tak intensywnego poziomu lęku. Z ust Piotra słyszałem o jego przerażeniu kiedy był świadkiem nagłej śmierci swojego dziadka. Tamto wydarzenie i miejsce, w którym się to stało napawa go grozą, aż do dzisiaj. Bohater mojego wpisu nie poddał się i stara się zmierzyć z problemem, i pokonać swój lęk. Nieocenioną pomocą jest dla niego Pani Ola. Pełna zaangażowania w swoją pracę terapeutka. To dzięki niej Piotr podjął wyzwanie cotygodniowej wyprawy samochodem w kierunku Kłomnic, aby skonfrontować się ze swoim lękiem. Pani Ola bezinteresownie użycza swego samochodu i jest dostępna w danej chwili telefonicznie. Mnie przypadło w udziale być kierowcą, ale to byłoby bardzo zubożone rozumienie mojej roli. To jest coś o wiele, wiele więcej, ale o tym za chwilę.

Każdy wyjazd z Piotrem jest inny, ale wszystkie kończą się kolejnym krokiem do przodu. Kiedy Piotr potrzebuje oswoić się z nowym miejscem, zatrzymujemy się. Lęk, który przeżywa jest trudny do zniesienia i  powoduje u niego dokuczliwe tiki, np. częste sprawdzanie sobie tętna na szyi. Czasem jesteśmy w tym samym miejscu po dwa lub trzy razy. Zazwyczaj wychodzimy z samochodu i wspólnie pieszo przemierzamy jeszcze do stu metrów. Pierwsza nasza wspólna podróż za miasto miała swą metę jakieś 200 m za rogatkami. Dziś już jesteśmy jakieś 3 km dalej.

Szczerze przyznaję, że miałem pewne obawy czy sprostam zadaniu towarzysza drogi, na którym będzie można polegać. Wkrótce jednak

zdałem sobie sprawę, że wystarczy po prostu być.

Na pierwszy rzut oka, to ja jestem tym, który coś daje, a Piotr tym, który otrzymuje. Wczorajszy wspólny wyjazd pokazał mi coś innego. Naszym pośrednim celem podczas ostatnich wyjazdów był kościół w Rędzinach, który majaczył majestatycznie na horyzoncie i wydawał się być wciąż nieosiągalny. Pani Ola, żeby zmobilizować swego podopiecznego do większego wysiłku, kazała mu przekazać przeze mnie, że prosi o modlitwę za nią w kościele. Zatrzymaliśmy się nieopodal naszego punktu docelowego przed agencją ubezpieczeniową. Wokół fioletowa lawenda i pięknie utworzony zielnik nastrajały optymistycznie.  Wyszliśmy z samochodu z zamiarem dotarcia do kościoła. Piotr był w napięciu, skupiony na swych objawach, ale zdeterminowany, aby przejść te kilkadziesiąt metrów. Kiedy byliśmy pod kościołem po drugiej stronie ulicy, zaproponowałem mu wejście do świątyni, ale stwierdził, że to dla niego za dużo. Byłem świadomy, że samo dotarcie do tego punktu to już jego duże osiągnięcie. Pogratulowałem mu i w drodze do samochodu cieszyliśmy się obaj z sukcesu przybijając sobie „piątkę”. Chwyciłem za telefon, żeby szybko skontaktować się z Panią Olą i podzielić z nią osiągnięciem Piotra. Bardzo się ucieszyła z dobrych wieści i rozmawiała z nim wydobywając z niego przyczyny lęku. Podczas rozmowy okazało się, że widok cmentarza. powoduje u niego nasilenie lęku. Miejsce to bezsprzecznie kojarzy się z śmiercią. Terapeutka zachęciła go do rozmowy ze mną na ten temat. Z początku nie wiedziałem jak zagaić rozmowę i wydawało mi się, że robię to nieporadnie. Siedzieliśmy wtedy jeszcze w zaparkowanym samochodzie. Piotr powiedział, że woli o tym pogadać jak będziemy wracać.

W drodze powrotnej zapytałem go czego najbardziej się boi w śmierci. Odpowiedział: „Nie mogę znieść myśli, że mnie wsadzą do trumny i włożą do dołka, i zasypią.  I nigdy już się stamtąd nie wydostanę”. Poczułem przypływ smutku, słysząc te słowa. Czy rzeczywiście tak ma być? Czy tak ma się skończyć? Powiedziałem Piotrowi, że mi smutno bardzo.  „Jak to? Wydostaniemy się przecież” – powiedziałem nagle olśniony. „Jezus się wydostał z grobu! Zmartwychwstał. To my też zmartwychwstaniemy”. Piotr podjął myśl z radością i jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o tym, że śmierć to tylko przejście w inny świat, w ramiona Ojca, a nie w pustkę.

Podjeżdżaliśmy już pod dom Piotrka. Kiedy byliśmy na miejscu kontynuowaliśmy rozmowę. To było bardzo cenne doświadczenie dla mnie. Sam skonfrontowałem się ze swoim smutkiem dotyczącym śmierci i odzyskałem świadomość swojej wiary w zmartwychwstanie. Jeszcze raz pogratulowałem mu, że zdobył się na odwagę, żeby wyrazić swój lęk i się z nim zmierzyć oraz  postępu na drodze do Kłomnic i drodze ku własnej wolności. Piotr zaproponował modlitwę. Zaskoczył mnie swą otwartością i szczerością. Chętnie przystałem na propozycję. Popłynęła wspólna modlitwa dziękczynna do Jezusa za zmartwychwstanie i prośba o odwagę w pokonaniu lęków. Potem jeszcze dzwoniłem do niego, dzieląc się, że przenikało mnie poczucie jedności w trakcie modlitwy. Piotr potwierdził, że czuł to samo. Teraz dodałbym jeszcze: poczucie jedności w ludzkim i smutnym doświadczeniu śmierci, która jest udziałem każdego z nas, ale też poczuciu jedności w wierze, że nasze życie się nie kończy w momencie śmierci.

Jestem wdzięczny, że jest mi to dane, że mogę być jego towarzyszem drogi. Nie tylko tej drogi do Kłomnic, ale jego drogi ku większej wolności oraz pewnego odcinka jego drogi życia.

Wewnętrzne więzienie – gotowa instrukcja.

Drogi czytelniku, dziś zabiorę Cię na przejażdżkę w głąb Twego umysłu i wskażę, jak w szybki i nieprzyjemny sposób zbudować dla siebie solidne wewnętrzne więzienie. Do zrealizowania powyższego projektu potrzebujemy budulca, podobnie jak ma się rzecz z realnym budynkiem dla skazanych na odsiadkę.  Budulec, w tym przypadku, jest magazynowany w naszej głowie przez długie lata, a inwestują weń wszyscy, którzy kształtują nasz charakter. Co możemy odnaleźć w tym mentalnym magazynie? Znajdą się w nim wygórowane wymagania wobec nas, słowa krytyki bez pokrycia, przedmiotowe traktowanie, przejawy kontroli i nadopiekuńczości oraz wszelkie formy przemocy. Z tego materiału, który się gromadzi nieustannie w naszej pamięci i podświadomości, stworzysz nieświadomie półfabrykaty błędnych przekonań o sobie.  Błędne przekonanie to sztywny sposób myślenia, który uważamy za niekwestionowaną zasadę interpretowania naszego odniesienia: do siebie, do innych, do otaczającego świata.  Połącznie tych elementów jest konieczne do skutecznego sfinalizowania projektu. Kiedy będzie gotowy zamkniesz się w nim pod kluczem z widniejącym na breloczku napisem:


„Nie mam prawa”.

To klucz do Twego wewnętrznego więzienia. On zacieśnia Twoje myślenie i ogranicza Twoje realne możliwości. Potrzebujesz jednakże poskładać półfabrykaty w jedną całość, aby móc „świętować szampanem” ukończenie dzieła. Do budowy wewnętrznego więzienia należy użyć następujących błędnych przekonań o sobie:

  • Nie jestem wystarczająco dobry; nie jestem ważny – to fundament, na którym są osadzone pozostałe elementy budowli. To skutek braku zasadniczego doświadczenia bezwarunkowej miłości. W tym miejscu wyświetlił mi się w wyobraźni przykład z filmu Marka Koterskiego – „7 uczuć”. Jedna z bohaterek jest najlepszą uczennicą w klasie i zawsze zgłasza się jako pierwsza do odpowiedzi. Oczywiście ciągle otrzymuje „piątki”. Kiedy raz zdarza się jej czegoś nie wiedzieć i dostaje „piątkę z minusem” wpada w histerię i płacze. Przedstawiona później scena wyjaśnia jej zachowanie. Wracając do swego rodzinnego domu na wsi spotyka tatę, który wypytuje ją o wyniki w szkole. Dziewczynka odpowiada przelękniona, że otrzymała „piątkę z minusem”. Ojciec, słysząc jej odpowiedź, zaczyna na nią krzyczeć i wyzywać od nieuków. Dalszy komentarz, jak sądzę, jest zbędny.
    Ktoś inny mógł usłyszeć, że jest niechcianym dzieckiem lub, że rodzice woleli dziewczynkę zamiast chłopczyka czy odwrotnie. Niedopuszczanie do współpracy przy realizowaniu zadań i niecierpliwa krytyka, nie pozostawiającą przestrzeni na brak pewnych umiejętności czy nieporadność. Te i podobne sytuacje często powtarzane są pożywką dla formowania się powyższych błędnych przekonań.
  • Muszę zasłużyć na miłość –  może stawiano przed Tobą wygórowane wymagania. Zawsze musiałeś być „naj”. Może zostałeś użyty, aby zrealizować niespełnione ambicje swoich rodziców. Uwierzyłeś, że kiedy będziesz idealny to będziesz mógł zapewnić sobie miłość, szacunek czy akceptację. Perfekcjonizm to Twoje drugie imię. Nie potrafisz po prostu „być”. Potrzebujesz zawsze się czymś wykazać i każdy dzień staje się dla Ciebie egzaminem a życie przykrym obowiązkiem.
  • I tak na końcu będę sam –  podejrzewam, że możesz znać poniższy cytat z „Małego Księcia” – Antoine de Saint-Exupery –
    „Na zawsze jesteś odpowiedzialny za to, co sobie oswoiłeś”.
    Czy miałeś szczęście spotkać takich odpowiedzialnych ludzi? Może ktoś stał Ci się bardzo bliski i myślałeś, że znalazłeś bratnią duszę, że „nadajecie na tych samych falach”. Przywiązałeś się emocjonalnie i ten ktoś nagle znikał lub stawał się niedostępny. Albo naturalnie byłeś zależny emocjonalnie od swoich rodziców a oni z różnych powodów nie zaspokajali Twej potrzeby bliskości. Budowanie więzi z kimś to dla Ciebie nieznany grunt. Dlatego unikasz okazji stworzenia trwałego związku lub sam stajesz się niedostępny emocjonalnie. Często również nieświadomie lgniesz do relacji z osobami, które nie są w stanie zaspokoić Twych potrzeb emocjonalnych.
  • Nigdy nic nie osiągnę – w Twoim otoczeniu wyróżnianie się w jakiejś dziedzinie wiedzy czy umiejętnością było nie mile widziane. Byłeś np. użyty do podtrzymania schematu dysfunkcji rodzinnej i przydzielono Ci określoną przez innych rolę. Próby wyłamania się ze schematu boleśnie odczułeś, kiedy pokazano Ci od razu, gdzie Twoje miejsce. Uważasz teraz, że to czego Ty chcesz nie jest ważne i działasz w 5-10% swoich realnych możliwości.
  • Nikt mnie nie rozumie- czy w Twoim domu odbywały się szczere rozmowy? Czy miałeś poczucie, że jest ktoś, kto Ciebie poznał, takim jakim jesteś? Jeśli nie miałeś przestrzeni, żeby wyrazić, co się dzieje w Tobie, to realnie czułeś się wyobcowany nawet wśród swoich „najbliższych”. Oczekujesz, że drugi człowiek Cię nie zrozumie. Z tym przekonaniem idziesz w świat „skulony w sobie”, nie otwierasz się przed ludźmi, bo nie jesteś świadomy siebie i tego czym mógłbyś się podzielić. Całe Twoje wewnętrzne bogactwo pozostaje ukryte i niewykorzystane.
  • Nie poradzę sobie z tym – jeśli byłeś otoczony kloszem nadopiekuńczości to nie jesteś w stanie uwierzyć w siebie i w swe kompetencje. Nie byłeś, w czasie do tego przeznaczonym, nauczony konfrontowania się z problemami pojawiającymi się w codzienności.  Zamiast towarzyszenia w Twoim rozwoju, często za Ciebie przejmowano odpowiedzialność.   Nie mogłeś się przez to zorientować czego tak właściwie pragniesz i jak chcesz pokierować swoim życiem. Prosty przykład z mojego dzieciństwa. Kiedy miałem kłopot, aby wykonać zadanie domowe z plastyki, prosiłem mamę o pomoc. Mama robiła rysunek za mnie a ja zamiast nauczyć się malować i nabyć poczucie kompetencji, nabrałem przekonania, że inni zrobią to lepiej. Osoby, które podają Ci wszystko gotowe na talerzu są przekonane, że Cię uszczęśliwiają, kiedy w rzeczywistości Cię krzywdzą. Jeśli częstotliwość taki przypadków jest duża, a ranga zdarzeń poważniejsza, to łatwo o uformowanie tego błędnego przekonania.
  • Nie nadaję się do życia; nigdy nie będę szczęśliwy; nic dobrego mnie już w życiu nie czeka – w domu nie było miejsca na przygotowanie Cię do stawiania czoła trudnościom życia. Żyło się bez celu, z dnia na dzień, bez większych aspiracji i marzeń. Była za to codzienna walka o przetrwanie, np. skutków choroby alkoholowej kogoś z najbliższych. Słyszałeś często narrację, że to inni są winni za nasze niepowodzenia i nie da się z tym już nic zrobić. Nauczyłeś się, że nie można inaczej i uwierzyłeś w kłamstwo, że nie masz żadnego wypływu na zmianę swojego życia.

Kiedy będziesz wiedział, że skutecznie wybudowałeś sobie wewnętrzne więzienie? Oznajmi Ci to poczucie winy, które się pojawi, kiedykolwiek będziesz chciał zaspokoić swe potrzeby. Oto cała instrukcja. Na koniec życzę Ci z całego serca niepowodzenia w realizacji tego projektu.

Jeśli uważasz ten wpis za wartościowy udostępnij go innym, pozostaw swój komentarz albo po prostu „polub mnie”na moim fanpage

Trudne dzieciństwo – wyrok czy wyzwanie?

„Nigdy nie jest za późno na szczęśliwe dzieciństwo”- autor nieznany

Widziałeś film Rolanda Joffe p.t. „Misja”? Jeśli nie, to polecam Ci go obejrzeć. Wspaniałe zdjęcia, poruszająca muzyka Ennio Moriccone oraz cała paleta intrygujących dylematów życiowych. Nie chcę jednak zatrzymywać się nad samą recenzją filmu, ale zamierzam skupić się na scenie, która jest dla mnie źródłem poruszających uczuć. Przedstawia ona nawróconego łowcę niewolników Rodrigo Mendoza – gra go Robert de Niro –  który narzuca sam sobie okrutną pokutę za zabicie swego brata. Bohater wędruje wraz z jezuitami i grupą Indian w bardzo wymagającym terenie dżungli z uwieszonym u szyi tłumokiem, pełnym niepotrzebnej mu już zbroi. Po jakimś czasie jeden z Indian – których niegdyś sprzedawał w niewolę – odcina przyczepiony do szyi Rodriga tłumok i zrzuca go z góry w nurt rzeki. Rodrigo płacze jak dziecko. Jak zinterpretować te łzy? Co czuje? Ulgę, przebaczenie, akceptację? Najlepiej odpowiedzieć sobie samemu. Film warto zobaczyć nawet dla samej tej sceny.

Mnie błyskawicznie nasunęła się pewna interpretacja, ale może ich być wiele. Zbroja, którą bohater taszczył za sobą, skojarzyła mi się z kolekcją mechanizmów obronnych, jakie wykształcamy w sobie poprzez kolejne trudne doświadczenia życiowe. Pewne role, w które wchodzimy, żeby ustrzec się przed zranieniem lub potwierdzić, że jesteśmy warci miłości. To rożne postaci fałszywego „ja”, które blokują nasze bycie sobą, bycie autentycznym. Rodrigo przyjął rolę zadręczającego siebie pokutnika. Myślał, że tak musi, że Bóg tego żąda, i że jest to winien swemu bratu i całemu społeczeństwu. Nie był tego świadomy sam z siebie. Potrzebował kogoś, kto przetnie linę i pokaże mu bezcelowość jego wysiłku. Dźwiganie tego ciężaru przez Rodriga postrzegam jako symbol dźwigania naszego obciążenia, jakie potocznie nazywamy trudnym dzieciństwem.

Możesz to zrobić – sam przetnij linę

Co może się znaleźć w tym worze z napisem trudne dzieciństwo, który ciągniesz za sobą? Wszystko to czego zabrakło, czego nie dostałeś jako dziecko, od swoich rodziców, najbliższych i osób znaczących w Twoim życiu. Mogą się tam znaleźć nagromadzone urazy, traumy, zranienia, Twoje żale i pretensje, niezaspokojone potrzeby i niewyrażone uczucia. Cały ten bagaż spowalnia poruszanie się do przodu, sprawia, że życie staje się uciążliwe i frustrujące. Wydawałoby się, że naturalną koleją rzeczy byłoby odrzucić ten niepotrzebny balast. Niestety, nie jest to proste, żeby w ogóle zobaczyć, że coś takiego wleczemy za sobą. Jesteśmy tak zrośnięci z tym bagażem, iż wydaje się on być częścią nas, a odcięcie go bolesnym i niemożliwym. Rodrigo pozbył się obciążenia, dzięki jednemu cięciu Indianina. Dla mnie i dla osób, które określają swe dzieciństwo jako trudne, do odcięcia się od tego bagażu, dochodzi się poprzez długotrwały proces zdrowienia.

Etapy zdrowienia

U mnie ten proces zaczął się dopiero w momencie, w którym pojawiły się objawy nerwicy lękowej. Życie w domu, gdzie istniał problem alkoholowy, fundowało mi nieustanne napięcie. Brak kontaktu ze swoimi potrzebami i uczuciami spowodował zintensyfikowanie lęku i wstydu, które zagarnęły większą część mojej przestrzeni emocjonalnej. Organizm, poprzez nerwicę, daje nam sygnały przeciążenia negatywnymi bodźcami. Zaczynasz, więc skupiać się na objawach, ale nie znasz przyczyn. Łatwo wtedy przychodzi zadręczać się myślą, „że jestem nienormalny”. Potężną pracą, jaką na tym etapie objawowym trzeba wykonać jest przyznanie się, że ma się problem.

Następnie uświadamiasz sobie, że potrzebujesz pomocy i wtedy dopiero zaczyna się prawdziwe zdrowienie, ponieważ stopniowo odkrywasz realne przyczyny Twych nieadekwatnych reakcji, np. „unikanie wyjścia na basen z lęku przed oceną itp”. Jeśli wychowałeś się w domu, gdzie ukrywano alkoholizm i żyłeś w zakłamanej interpretacji rzeczywistości, np. nie mogłeś przyjąć do domu kolegów, bo tatuś jest „chory”, to masz niezdrową potrzebę ochraniania dobrego wizerunku rodziny. Skutkuje to etapem negowania istnienia problemu alkoholowego w domu i oporem przed ujawnianiem bolesnych treści ze swego życia.

W trakcie współpracy z zaufaną osobą, zazwyczaj jest to terapeuta, odblokowują się Twoje zamrożone uczucia, i wtedy przeżywając je, i mając możliwość ich wyrażenia odzyskujesz stopniowo kontakt ze swoim prawdziwym „ja”. Jeśli proces jest kontynuowany prowadzi do następnego etapu jakim jest akceptacja swojej historii życia. Zaczynasz lubić siebie i dziękować za swoje życie, które postrzegasz jako przygodę na drodze samopoznania.

Ten etap nierozerwalnie łączy się na zasadzie wspólnego oddziaływania z etapem odpowiedzialności, który możemy skojarzyć z symbolicznym odcięciem tobołków Rodriga. Różnica polega jednak na tym, że to Ty sam bierzesz „nóż” do ręki i mentalnie odcinasz się od swego bagażu. Tym „nożem” jest nic innego jak Twój wybór, Twoja decyzja o byciu odpowiedzialnym.

Kiedy rozważałem odejście ze stanu duchownego, towarzyszył mi w tym współbrat, przełożony domu zakonnego, który poświęcił mi wiele godzin na rozmowy. Do dziś pamiętam jego słowa wypowiedziane w momencie mojego zmagania z podjęciem decyzji. Powiedział wtedy: „Piotr, jakąkolwiek podejmiesz decyzję to proszę Cię tyko o jedno – Bądź odpowiedzialny”

Przeformatowanie mózgu

Cały proces zdrowienia, jeśli jest solidnie realizowany, prowadzi do momentu wzięcia odpowiedzialności za swoje życie. Ten wybór jest przełącznikiem, uruchamiającym Twoje funkcjonowanie jako dojrzałej, autonomicznej, dorosłej osoby. Zależy wyłącznie od Ciebie czy użyjesz przełącznika. Masz wybór dwóch opcji.

Chciałbym w tym punkcie wskazać Ci osobę, która zainspirowała mnie do zmiany mojego sposobu myślenia. Może słyszałeś o Nicku Vujiciciu, który urodził się bez rąk i bez nóg. Kiedyś natrafiłem na mem z jego słowami:

Jak myślisz, którą opcję wybrał? Zgadza się: tę drugą. Dziś jest mówcą motywacyjnym i opowiada po całym świecie jaką przemianę przeszedł, dzięki tej decyzji. Przemianę z człowieka, który chciał zakończyć swoje życie, w człowieka, który dziś inspiruje miliony. Patrząc na niego i to co osiągnął – cieszy się m.in. wspaniałą rodziną – myślę sobie: „Jeśli on w sytuacji jakiej był, potrafił pokonać swe ograniczenia, to dlaczego ja nie mógłbym tego zrobić”. Polecam Ci zajrzeć do książki jego autorstwa: „Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń”.

Kiedy wciśniesz „jestem odpowiedzialny” wybierasz życie jednostki, która stanowi o sobie i odzyskuje moc sprawczą w życiu. Jeśli nie ruszysz przełącznika, pozostaniesz dryfującą tratwą na oceanie życia, z poczuciem bycia pokrzywdzonym i przyjęciem roli ofiary. Co mi pomogło przełączyć się na tryb, który mi służył zamiast szkodzić? Odpowiedź brzmi: złość i nieakceptacja. Użyj złości i nie zgadzaj się na bycie ofiarą. To jest właściwe użycie tego uczucia. Efekty przeformatowania mózgu przyjdą wkrótce potem. To naprawdę działa. Doświadczyłem tego na własnej skórze.

Jeszcze kilkanaście lat temu, z powodu niezdrowego trybu życia jaki prowadziłem, nabawiłem się cukrzycy a już w wieku lat 17 cierpiałem na nadciśnienie. Przez długi czas brałem leki na oba schorzenia, ale po jakimś czasie, podjąłem decyzję, że nie będę miał cukrzycy. Oczywiście nie obudziłem się nazajutrz bez cukrzycy, ale podjęta decyzja zmobilizowała mnie do odpowiedniej diety i ćwiczeń. Schudłem ponad dwadzieścia kilo i pożegnałem się z lekami i cukrzycą a wkrótce potem również, i z nadciśnieniem. Bycie odpowiedzialnym za swoje życie pozwoli Ci spojrzeć na swoje trudne dzieciństwo jako na wyzwanie i postawione przed Tobą zadanie i odstąpić od interpretowania go jako wyroku skazującego Cię na nieszczęśliwe życie.

„Nieważne jest to, skąd idziesz, ważne jest to, dokąd zmierzasz” – Brian Tracy

Te słowa Briana Tracy są wyznacznikiem przemiany starego sposobu interpretacji rzeczywistości na nowy, opierający się na odpowiedzialności. Sugerują, żeby nie oglądać się za siebie, ale patrzeć do przodu, aby nie oglądać się na innych, ale ciągle na nowo stawać się odpowiedzialnym za swoje życie. W tym pomagają nam pytania: Dokąd zmierzasz? Jakie są Twoje cele? Co chcesz osiągnąć?. To one pomagają nam zorientować się na kształtowanie swojej przyszłości i mobilizują do działania, zamiast trwania w bezradnej i biernej roli ofiary.

Jeśli uważasz ten wpis za wartościowy udostępnij go innym, pozostaw swój komentarz albo po prostu „polub mnie”na moim fanpage

Z odwagą do sieci

„Dlaczego Pan się zdecydował zrezygnować z kapłaństwa po tylu latach?” – to nieodmiennie pojawiające się w moim przypadku pytanie na każdej rozmowie kwalifikacyjnej, a kilka ich już przeszedłem. Było tak, kiedy po opuszczeniu murów klasztornych pojawiłem się na stacji benzynowej BP. Podobnie było z prezes fundacji pomagającej chorym dzieciom. Zapytał o to również mężczyzna rekrutujący mnie do pracy na ochronie oraz manager Aparthotelu we Wrocławiu. Z pewnością Ty również zadałbyś to pytanie będąc na miejscu rekrutera. Mogę Cię uspokoić, że odpowiedź odnajdziesz, czytając kolejne wpisy tego bloga.


Pandemia i jej skutki w moim życiu


Moja ostatnia praca w hotelu na recepcji dawała mi poczucie pewnej stabilizacji. Spotkałem tam też osoby, z którymi naprawdę miło się współpracowało. Pandemia jednak zamknęła drzwi hotelu i znów musiałem myśleć o nowym zajęciu. Takie niespodziewane ciosy od życia mogą być jednak szansą na rozwój. Wydarzenie, które zatrzymuje nagle pęd naszego życia i pozwala na nowo ustalić priorytety i przeorientować się w życiu. To był moment kiedy powróciło pytanie: „Co ja tak właściwie chcę robić w życiu?”, „Co jest dla mnie ważne?”. Odżyły moje dawne marzenia o tym, żeby robić to, co kocham i w czym czuję się najlepiej. Zapragnąłem sięgnąć w głąb siebie i uwolnić swe zasoby. Przypomniało mi się spotkanie z pewnym coachem, które odbyło się ponad rok temu. Efektem tamtego spotkania były zapiski konkretnych marzeń i celów oraz potężny zastrzyk motywacji. Otworzyłem więc teczkę z zapiskami i natrafiłem na kartkę z odpowiedzią na pytanie „co chcę robić”. Widniały tam 3 punkty: pisać książki i wiersze, robić reportaże, podróżować. Okres kwarantanny sprzyjał temu, żeby zająć się pierwszym punktem. Pisanie zacząłem od wierszy a potem zrealizowałem swoje założenie sprzed roku, że napiszę sztukę teatralną o Dorosłym Dziecku Alkoholika. Motywem napisania tej sztuki było pragnienie, aby w sposób artystyczny przybliżyć społeczeństwu wewnętrzny świat Dorosłego Dziecka i jego postrzeganie świata zewnętrznego, aby pomóc zrozumieć przyczyny jego dysfunkcyjnego myślenia i zachowania. Myśl o założeniu bloga chodziła za mną już od dawna, ale w ostatnim czasie coraz głośniej dobijała się do mojej świadomości. Decyzja, żeby w to wejść, nie była łatwa. Zazwyczaj, kiedy chcę podjąć jakaś zmianę w życiu i wyjść z tzw. strefy komfortu, pojawia się lęk. Jak przypuszczam, Ty masz podobnie. Mój mózg zaatakowała wtedy seria wątpliwości ubrana w pytania. Czy to nie będzie kolejną porażką w moim życiu? Czy dam radę być systematyczny? Czy nie stracę niepotrzebnie zainwestowanych pieniędzy? Czy dam sobie radę z ewentualnym hejtem i krytyką? Jak widzisz pozytywna zmiana w życiu i kreatywność rodzą się w bólach. Ja jednak zrozumiałem, że nie przekonam się nigdy, czy było warto, jeśli poddam się od razu i zrezygnuję.

Data publikacji bloga – Dlaczego 17 czerwca?


Ta data to nie przypadek. Dokładnie 20 lat temu po raz pierwszy wygłosiłem publicznie swoje pierwsze kazanie przed współbraćmi w klasztornej kaplicy. Tak, może teraz zrobisz wielkie oczy, ale… byłem jeszcze do niedawna księdzem i zakonnikiem. Trochę więcej na ten temat znajdziesz w zakładce: o mnie. Piszę o tym ponieważ jestem przekonany, że jest to mój potencjał, którego nie można pominąć. Wybierając te datę – było wiele innych opcji – chcę zasygnalizować podobieństwo uruchomienia bloga do wygłoszenia pierwszego kazania. Obie sytuacje są wyjściem z cienia, wyjściem z szeregu i pojawieniem się w przestrzeni publicznej. Są formą wyrażenia siebie, swoich przekonań, z małą różnicą, że blog realizuje się wyłącznie w przestrzeni wirtualnej. Wtedy, 20 lat temu w moim pierwszym kazaniu użyłem, dla wzbogacenia treści, obrazu Ecce homo, namalowanego przez św. Alberta Chmielowskiego. Poniżej umieszczam zdjęcie wspomnianego obrazu.

Namalowała go na moje zamówienie była siostra zakonna, której pomagałem podnieść się z kryzysu po opuszczeniu zakonu. Obraz ten towarzyszy mi już od 11 lat, niezależnie od aktualnego miejsca pobytu. Wybór tej daty to również sygnał, że pomimo zakończenia posługi kapłańskiej, nie zakończyła się moja relacja z Jezusem. Ta relacja ciągle trwa, dojrzewa i przekształca się zgodnie z dynamiką dążenia do tego, co prawdziwe i porzucania fałszywego obrazu Boga, ale to już temat na kolejny wpis.


Czy na pewno porażka?


Jezus na tym obrazie nie wygląda jak człowiek sukcesu. Kojarzy się raczej z kimś, kto został sponiewierany i pobity, z kimś, kto jest przegrany, kto stracił swą godność. To moment, w którym został całkowicie odrzucony przez swoich rodaków. Oto człowiek wykluczony, odsunięty poza margines społeczeństwa. Pierwsza myśl jaka się nasuwa, gdy patrzę na ten obraz, to „porażka”.
Kiedy odszedłem z kapłaństwa i zakonu, znalazłem się nagle w jakże odmiennych realiach, w których z trudem się poruszałem. Mocno dotarło do mnie, że brakuje mi wielu umiejętności potrzebnych do skutecznego zafunkcjonowania w nowej rzeczywistości. Dopadło mnie poczucie bycia poza marginesem społeczeństwa. Narzucała mi się nieprzyjemna myśl, że moje życie jest porażką. Gdybym się poddał tej myśli, nigdy nie dotarłbym do tego punktu, gdzie jestem teraz. Przyznaję, że uruchomienie tego bloga to dla mnie spore osiągnięcie. Mam nadzieję, że to skromny początek czegoś wielkiego. Dlatego tak ważne jest, żeby monitorować swoje myśli i badać, jakie interpretacje rzeczywistości Ci one podsuwają, a następnie wybierać te, które inspirują Cię do osiągania Twoich celów. Jezus był pewny, że do Niego należy ostatnie słowo i że zwycięży. Dla Niego, po ludzku pojmowana porażka była tylko koniecznym etapem na drodze do zwycięstwa.

Nie wiem kim jesteś i jaka jest twoja aktualna sytuacja życiowa. Czy wierzysz w Boga czy nie. Może właśnie teraz jesteś w emocjonalnej, czarnej dziurze i myślisz, że twoje życie to jedna wielka klęska i nic już dobrego cię w nim nie spotka. Wierz mi miałem takie chwile. Bądź pewien, że to konieczny etap na Twojej drodze do zwycięstwa. To jaki kształt ono przybierze, zależy wyłącznie od ciebie. Z pewnością pytasz samego siebie: „Tak, ale jak to zrobić?”. Nie jesteś odosobniony z tym pytaniem. Wiele osób przed Tobą już sobie je zadawało i ja również. Jeśli nie masz wokół siebie mentorów, którzy mogliby Ci towarzyszyć na drodze przemiany wewnętrznej, to polecam Ci odnaleźć ich w internecie. W sieci jest mnóstwo osób, które mogą dla Ciebie stać się mentorami, przekazującymi Ci darmowo ogromne pokłady wartościowych treści. Sam szukałem inspiracji w sieci i trafiłem na filmik Tomka Micherdy z bloga „Od kelnera do milionera” , a potem do bloga Michała Szafrańskiego „Jak oszczędzać pieniądze”. Ci dwaj faceci dali mi prawdziwego „kopa” do działania.

Śledź moje postępy i inspiruj się


Dziękuję Ci, że zaglądnąłeś na mojego bloga i dotrwałeś aż do tego miejsca z czytaniem. Jesteś tu mile widzianym gościem. Chcę, aby każdy znalazł tu swoje miejsce niezależnie od religii czy światopoglądu jakie wyznaje. Osobiście, niezłomnie wierzę w to, że to co nas łączy, jest istotniejsze od naszych różnic.

Wspólną przestrzenią, gdzie możemy się wszyscy spotkać, jest nasze człowieczeństwo.

Nie mogę tego, co jest we mnie zatrzymywać dla siebie. Chcę w tej właśnie formie dzielić się z Tobą tym, co jest we mnie żywe i wartościowe. Chcę podzielić się swoim życiem. Wszystkimi jego meandrami. Kiedy piszę te słowa to wzruszam się bardzo, gdyż na moich oczach realizuje się moje skryte marzenie – mieć swą przestrzeń, gdzie będę mógł w pełni wyrazić siebie z tym, co czuję i czego pragnę, gdzie będę mógł rozwijać swą kreatywność oraz dodawać Ci odwagi do zmierzenia się z napotykanymi trudnościami. Chcę, abyś śledząc tego bloga znalazł inspirację i motywację do odkrywania swych zasobów, uwalniania swego potencjału i uczynienia swego życia bardziej satysfakcjonującym. Chcę oprzeć publikowane na blogu treści o nabytą przez lata wiedzę i osobiste doświadczenie. W kolejnych wpisach zabierzesz coś dla siebie z szeroko rozumianego rozwoju osobistego, duchowości, motywacji, relacji międzyludzkich.

Ernest Hemingway pisał, że „Nikt z nas nie jest samotną wyspą”. Potrzebujemy siebie nawzajem i jesteśmy połączeni ze sobą więzami przeróżnych zależności.

Dlatego tak bardzo ważne jest, abyśmy wspierali się nawzajem, dążąc ku pełni człowieczeństwa i do zmiany oblicza tego świata na bardziej ludzkie. Sam potrzebuję twojego wsparcia i pozytywnego feedbacku, abym z większa energią i determinacją angażował się w proces własnego rozwoju osobistego i uwalniania swych zasobów. Możesz dodać mi odwagi do kontynuowania tego dzieła przez skomentowanie wpisu czy kontakt ze mną.


Przesłanie końcowe


Na koniec chcę Cię pozostawić z pewnym przesłaniem. Michał Szafrański w swojej książce „Zaufanie czyli waluta przyszłości” napisał zdanie, które osobiście mnie poruszyło i może bezpiecznie stać się dla mnie zasadą organizującą moje działania we wszelkich międzyludzkich interakcjach, włączając w to moje blogowanie. Brzmi ono następująco:


„Najpierw zaufaj sobie, potem zaufaj innym a dopiero potem ludzie zaufają Tobie”.


Jednakże pozwolę sobie dodać kilka słów na początku tej zasady, które dla mnie osobiście czynią ją pełniejszą i bliższą do zastosowania.


„Bóg zaufał Tobie, dlatego zaufaj sobie, potem zaufaj innym a dopiero potem ludzie zaufają Tobie”


Jestem ciekawy czy również dla Ciebie, któraś z tych zasad mogłaby się stać mottem przewodnim twych działań.

Jeśli uważasz ten wpis za wartościowy udostępnij go innym, pozostaw swój komentarz albo po prostu „polub mnie”