Czy anioły istnieją? Czy rzeczywiście mam swojego Anioła Stróża? Przekonałem się o tym wczoraj na własnej skórze. Rankiem rozmawiałem z moją sympatią o życiu i niektórych trudnych zadaniach, które w najbliższym czasie będziemy musieli rozwiązać.
Jednym z wyzwań jest poranne budzenie chłopców. W roku szkolnym to nie lada wyczyn, żeby ich ściągnąć z łózka do szkoły. W wakacje mają większe luzy, ale Ola wczoraj potrzebowała pójść wcześniej do pracy a ja też miałem zajęcie. Potrzebowaliśmy ich obudzić wcześniej, bo Ola chciała ich zabrać ze sobą i zorganizować im czas. Spodziewaliśmy się buntu, jęczenia i marudzenia.
Nagle Ola wspomniała w rozmowie o tym, że słyszała, że można poprosić swego Anioła Stróża, żeby skontaktował się z Aniołem Stróżem osoby, która może nam np. sprawić jakiś kłopot. Potwierdziłem to, bo czytałem, że
Przed trudną rozmową z jakąś osobistością zawsze prosił swego Anioła o pomoc, aby ten porozmawiał z Aniołem danej osoby i pozytywnie na nią wpłynął. I zawsze zostawał wysłuchany 🙂
Nie myśląc zbyt długo poprosiliśmy swoich Aniołów o interwencje i współpracę z Aniołami Stróżami chłopców i… byliśmy w szoku. Chłopcy od razu obudzili się po pierwszej komendzie: “Wstajemy chłopcy. Nowy dzień się budzi” :). Nie było żadnego wyciągania z łóżka i “mówienia tysiąc razy”. Ola myślała, że teraz trzeba będzie kazać im się ubrać i prosiła, abym im to powiedział. Nie musiałem. Sami się ubrali szybko a starszy dyscyplinował młodszego. Od razu wykonali to o co ich poprosiliśmy i szybko przemieścili się do samochodu.
Ola zdziwiona pytała na głos samą siebie: “Co się stało”? I dodała: “To chyba jakiś cud”. Przypomniałem jej, że prosiliśmy o pomoc Aniołów Stróżów i stwierdziliśmy, że chłopcy tak zgodnie z nami współpracowali dzięki ich interwencji.
To kolejny zasób, który możesz uwolnić – duchowe wsparcie Aniołów Stróżów.
Dzielę się z Tobą odkryciem człowieka – jak żal, że nie ma go już z nami – który pokazał mi piękno duchowości chrześcijańskiej. Dla mnie stał się wielkim autorytetem i mentorem, orędownikiem duchowości więzi. Identyfikuję się z jego przesłaniem o Bogu i człowieku. Potrafił trafnie nazwać to, co zawsze nosiłem w sercu a co jest istota chrześcijaństwa – spotkanie, więź, przyjaźń ze sobą, z Bogiem, z drugim człowiekiem. Zapraszam Cię do wysłuchania jego nauczania, które skompilowałem w formie playlisty. Może Ty tez je odkryjesz dla siebie jako skarbiec prawdziwej duchowości i przemieniających życie inspiracji .
Właśnie jestem po domowym seansie filmowym i chcę się z Tobą podzielić moimi wrażeniami. Obejrzałem film “Elegia dla bidoków” . Obraz nie oszczędza widzowi scen domowej przemocy i przedstawia rodzinną dysfunkcję w jakiej dorastał główny bohater. Nie chcę jednak zatrzymywać się nad tematem patologii odmalowanej we wielu scenach filmu. Dla mnie osobiście film ten niesie przesłanie nadziei, że nikt nie jest skazany na nieudane życie z powodu przemocy jakiej zaznał w dzieciństwie.
Decyzja o tym jaki ksztalt przybierze nasze życie zależy wyłącznie od nas samych. A jest to decyzja o odpowiedzialności za siebie, która jest kluczem do dorosłości czyli władzy decydowania o sobie .
W tym duchu również patrzę na ostatnie wydarzenia w swoim życiu. Parę dni temu w moim samochodzie zerwała się linka gazu i potrzebowałem pomocy, aby odholować pojazd do mechanika. Osoby, którym mógłbym zaufać, że zrobią to profesjonalnie nie były akurat dostępne. Poprosiłem jednego z moich znajomych, o którym pomyślałem, że: “w miarę się zna na samochodach”.
Niestety, na miejscu u mechanika okazało się, że – delkikatnie rzecz ujmując – holowanie odbyło się w sposób wybitnie nieprofesjonalny. A świadczy o nim uszkodzona chłodnica wraz z wentylatorem, wgnieciona rama przednia karoserii oraz uszkodzony zderzak. Byłem bardzo przybity wyrokiem, jaki oznajmił mi mechanik.
W głowie zaświtało mi pytanie: Czy Bóg mnie nie mógł uchronić przed tym “ciosem od życia”? Po jakimś czasie refleksji dotarło do mnie jednak, że przecież wierzę, że On mnie kocha i w tym kluczu odnajdę prawdziwą interpretację tego wydarzenia. Prosiłem Go o siłę w pokonywaniu trudności życiowych i …. wysłuchał mnie. Moja prośba przecież zakłada istnienie trudności życiowych, więc Bóg nie chcę mi ich oszczędzać, ale dać siłę do ich pokonania.
On wierzy we mnie i w Ciebie – to pewnik.
Ta lekcja była dla mnie kosztowna, ale wartościowa. Jest Jego zaproszeniem do bycia odpowiedzialnym, co wiążę się również z ponoszeniem konsekwencji swego postępowania, ale także radością wzrastania.
Dziś myślę o tym, jak rozpoznać działanie Boga we własnym życiu. Jak Go rozpoznać? Nie przeoczyć czy nie pominąć, gdy jest w pobliżu. Skąd wiedzieć, że jest blisko?
On przychodzi w codzienności. W codziennych wydarzeniach, które nas zapraszają do współpracy z nim. To delikatne wezwanie, by przemienić świat przez miłość.
Być gotowym, aby kochać. Mieć szerokie serce, by odpowiedzieć na Jego wezwanie. Tak stało się kilka dni temu. Jeżdżąc z dostawami Uber Eats nie spodziewałem się, że otrzymam ofertę niecodziennego zlecenia. Specjalista ze Stowarzyszenia “Macierz” poprosił mnie o pomoc i wsparcie dla osoby, która wychodzi z doświadczenia przemocy. Osoba ta nie była w stanie pójść na pocztę, żeby wysłać list do prokuratury ze zgłoszeniem przemocy oraz samodzielnie na policję. Zostałem poproszony o towarzyszenie i ta osobą tego potrzebowała i chciała.
Była bardzo wdzięczna za – bycie przy niej w tych trudnych chwilach. Kolejna sytuacja, która pokazała mi jak bardzo ważna jest prosta obecność przy kimś, komu jest trudno.
Boże pomóż mi pokochać samego siebie. Pomóż mi nie chcieć się zmieniać na siłę. Pomóż mi pokochać samego siebie z moimi ograniczeniami. Przykro mi, że jestem taki niedobry dla samego siebie, a Ty jesteś taki dobry dla mnie zawsze.
Dziękuję Ci, że mnie nie zmieniasz na siłę, że się mną cieszysz, cieszysz się pomimo…. i uśmiechasz się do mnie nawet wtedy, kiedy się złoszczę i przeklinam.
Pomóż mi być sobą i zrozumieć, że mogę być sobą, że mam do tego prawo, że Ty mi go dałeś, bo mnie chciałeś Dziękuję, że mnie chciałeś i chcesz ciągle, że jesteś ze mną nawet wtedy, kiedy ja nie jestem z Tobą.
Wiesz, że czasem już mam dosyć, dosyć samego siebie i wstydzę się wtedy, że nawet tak pomyślałem. I uzdrawia mnie ta myśl, że Ty mnie z tym przyjmujesz.
Dziękuję Ci za piękno, piękno mojej duszy, I że mogę zwracać się do Ciebie.
Nieś mnie w swoich ramionach jak Ojciec, dobry Ojciec. Wierzę, że mnie nie wypuścisz i nie upuścisz 🙂 Myślę, że może chaotycznie rozmawiam z Tobą. Chcę być bardzo dorosły i poprawny, i grzeczny przed Tobą, a Ty się uśmiechasz i śmiejesz się z mojej nieporadności, która wcale Ci nie przeszkadza.
Zapomniałem jakim pięknym mnie stworzyłeś. Tak, chcę po prostu żyć.
Chcę się z wami podzielić, że jestem ostatnio pod wrażeniem myśli Johna Bradshaw`a. Oglądałem wczoraj jakieś starsze nagrania warsztatów, które prowadził. Dotyczyło to doświadczenia toksycznego wstydu i powrotu do kontaktu ze swoim wewnętrznym dzieckiem. Swoją drogą polecam wam te nagrania. W minionym czasie temat toksycznego wstydu powraca cyklicznie w kontekście mojego osobistego wzrostu. Pod wpływem treści, które zasłyszałem w trakcie słuchania Bradshaw`a, spontanicznie zapragnąłem zwrócić się do niego o pomoc (w formie prośby, aby pomógł mi pokonać mój toksyczny wstyd). Wcześniej zapoznałem się z jego biografią (John zmarł w 2016, ale wierzę, że żyje w Bogu) i uderzył mnie w niej fakt, że Bradshaw chciał zostać księdzem i był już nawet w seminarium, ale zrezygnował ze względu na swoje uzależnienie od alkoholu i inne problemy. Zamiar przyjęcia kapłaństwa, którego ostatecznie nie zrealizował, spowodował, że stał mi się bardzo bliski.
Kiedy zwróciłem się do Johna jako do dobrego przyjaciela i mentora. Wyświetliła mi się w głowie scena z Biblii, dotycząca uzdrowienia trędowatego Naamana. Poniżej cytuje tekst, który znajduje się w Drugiej Księdze Królewskiej:
Naaman, wódz wojska króla Aramu, miał wielkie znaczenie u swego pana i doznawał względów, ponieważ przez niego Pan spowodował ocalenie Aramejczyków. Lecz ten człowiek – <dzielny wojownik> – był trędowaty. Kiedyś podczas napadu zgraje Aramejczyków zabrały z ziemi Izraela młodą dziewczynę, którą przeznaczono do usług żonie Naamana. Ona rzekła do swojej pani: «O, gdyby pan mój udał się do proroka, który jest w Samarii! Ten by go wtedy uwolnił od trądu».Naaman więc poszedł oznajmić to swojemu panu, powtarzając słowa dziewczyny, która pochodziła z kraju Izraela.A król Aramu odpowiedział: «Wyruszaj! A ja poślę list do króla izraelskiego». Wyruszył więc, zabierając ze sobą dziesięć talentów srebra, sześć tysięcy syklów złota i dziesięć ubrań zamiennych. I przedłożył królowi izraelskiemu list o treści następującej: «Z chwilą gdy dojdzie do ciebie ten list, [wiedz], iż posyłam do ciebie Naamana, sługę mego, abyś go uwolnił od trądu». Kiedy przeczytano list królowi izraelskiemu, rozdarł swoje szaty i powiedział: «Czy ja jestem Bogiem, żebym mógł uśmiercać i ożywiać? Bo ten poleca mi uwolnić człowieka od trądu! Tylko dobrze zastanówcie się i rozważcie, czy on nie szuka zaczepki ze mną?» Lecz kiedy Elizeusz, mąż Boży, dowiedział się, iż król izraelski rozdarł swoje szaty, polecił powiedzieć królowi: «Czemu rozdarłeś szaty? Niechże on przyjdzie do mnie, a dowie się, że jest prorok w Izraelu».Więc Naaman przyjechał swymi końmi i swoim powozem, i stanął przed drzwiami domu Elizeusza. Elizeusz zaś kazał mu przez posłańca powiedzieć: «Idź, obmyj się siedem razy w Jordanie, a ciało twoje będzie takie jak poprzednio i staniesz się czysty!» Rozgniewał się Naaman i odszedł ze słowami: «Przecież myślałem sobie: Na pewno wyjdzie, stanie, następnie wezwie imienia Pana, Boga swego, poruszywszy ręką nad miejscem [chorym] i odejmie trąd.Czyż Abana i Parpar, rzeki Damaszku, nie są lepsze od wszystkich wód Izraela? Czyż nie mogłem się w nich wykąpać i być oczyszczonym?» Pełen gniewu zawrócił, by odejść.Lecz słudzy jego przybliżyli się i przemówili do niego tymi słowami: «Gdyby prorok kazał ci spełnić coś trudnego, czy byś nie wykonał? O ileż więc bardziej, jeśli ci powiedział: Obmyj się, a będziesz czysty?»Odszedł więc Naaman i zanurzył się siedem razy w Jordanie, według słowa męża Bożego, a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony. (2Krl 5, 1-14)
Proces zdrowienia
Od razu pomyślałem, że moja prośba o uzdrowienie z toksycznego wstydu może mieć wiele wspólnego z tą sceną z Biblii. Uderzyły mnie najbardziej dwa aspekty uzdrowienia Naamana. Po pierwsze, że jego uzdrowienie dokonało się w konkretnie wyznaczonym procesie. I tu nie chodzi tylko o aspekt siedmiokrotnego zanurzenia się w Jordanie. Ten proces zaczął się już od interwencji służącej Izraelitki w domu Naamana, a bardziej szczegółowo od jej empatii. Wzruszona niedolą swego pana, której powodem był trąd, przekazała swej pani, że w Izraelu jest prorok, który może go uzdrowić. Następnie kolejne osoby pojawiają się w tym procesie uzdrowienia. Bóg posługuje się nimi, żeby Naaman mógł wyzdrowieć. Są to, żona Naamana, król Aramu, król Izraela, aż wreszcie sam prorok Elizeusz. Odczytuję osobiście te słowa jako zaproszenie do tego, żeby zaakceptować to, że uzdrowienie z toksycznego wstydu realizuje się nie w sposób natychmiastowy, ale w pewnym procesie. Istotną rolę odgrywają tu kolejne osoby. To bardzo ważny, społeczny aspekt uzdrowienia. Trąd podobnie jak toksyczny wstyd powoduje wykluczenie społeczne z tą różnicą, że ten drugi wynika z naszego ograniczającego nas sposobu myślenia.
Po drugie, Naaman miał opory, żeby przyjąć “lekarstwo” jakie zalecił mu Elizeusz. Siedmiokrotne zanurzanie się w Jordanie wydawało mu się niedorzeczne. Jednak za namową sług poddał się temu procesowi. Ten aspekt opowiadania uzmysławia mi, że uzdrowienie z toksycznego wstydu wymaga poddania się jasno określonym zabiegom. Aby cały proces mógł przebiec pomyślnie, zasadniczym warunkiem jest nasze podstawowe zaufanie. Im dłużej będziemy wątpić w słuszność tych zabiegów, szukać winnych naszej sytuacji albo dopatrywać się złych intencji u tych, którym realnie zależy na naszym wyzdrowieniu, tym dłużej przeciągnie się w czasie cały proces zdrowienia.
Miłość samego siebie
Czymś bardzo istotnym jest uświadomienie sobie, że to ja jestem odpowiedzialny za swoje życie i swoje zdrowienie. Oczekiwanie, że ktoś z zewnątrz, coś zrobi ze mną, że mnie cudem naprawi (myślałem, że poruszy ręką nad miejscem chorym i odejmie trąd) jest samooszukiwaniem się i swego rodzaju używaniem innych. Potocznie nazywamy to pójściem na skróty. W swej wieloletniej posłudze duszpasterskiej spotykałem często osoby, które oczekiwały, że Bóg nagle i cudownie uzdrowi ich relacje albo “wyciągnie” z kryzysu psychicznego. Odrzucały jednak sugestie, iż należy skorzystać z pomocy psychoterapeutycznej, ale chciały wymusić cud na Bogu, mnożąc wszelkiego rodzaju praktyki religijne.
Zasadniczym elementem procesu zdrowienia z toksycznego wstydu jest miłość do samego siebie. Jest punktem wyjścia jak i dojścia. To odzyskanie swego autentycznego “ja”, nawiązanie relacji z sobą samym poprzez wsłuchanie się w swe często niezaspokajane przez lata potrzeby i tłamszone uczucia, dążenie do lepszego zrozumienia siebie i opłakanie wszystkich strat jakich się doświadczyło w ciągu swego życia, aby pozostawić za sobą to czego nie jesteśmy już w stanie zmienić np. utraconego dzieciństwa. Nowa troska o siebie poprowadzi nas do odczuwania radości z życia, która nieodłącznie towarzyszy tym, którzy są w procesie “powrotu do swego wewnętrznego ja”
Ten wpis będzie nieco odmienny od pozostałych. Jego głównym bohaterem będzie kolega z grupy wsparcia, którego poznałem kilka lat temu. Rozmawiałem z nim wczoraj telefonicznie, pytając go, czy mogę napisać o nim i o naszym wspólnym doświadczeniu. Spodziewałem się, że będzie chciał pozostać anonimowy – proponowałem, że mogę zmienić jego imię – on, jednak miał inne zdanie i powiedział, że cieszy się, że będzie bohaterem mojego wpisu. W kilku zdaniach opiszę Ci jego historię.
Piotr ma 29 lat i cierpi na zaburzenia lękowe, w tym na agorafobię. Ta dolegliwość bardzo ogranicza jego życie. Nie jest w stanie samodzielnie wyruszyć poza miasto i znaleźć się na otwartej przestrzeni, z dala od ludzkich skupisk. Niemożliwe dla niego jest znalezienie pracy poza miastem czy takiej, która wiąże się z wyjazdami. Nie ma mowy o odwiedzinach swoich bliskich, którzy mieszkają w rodzinnej miejscowości Piotra, Kłomnicach, oddalonych od Częstochowy o około 23 km. To właśnie tam kilka lat temu Piotrek przeżył traumatyczne wydarzenie, które było jednym z powodów – o ile nie głównym powodem – wygenerowania tak intensywnego poziomu lęku. Z ust Piotra słyszałem o jego przerażeniu kiedy był świadkiem nagłej śmierci swojego dziadka. Tamto wydarzenie i miejsce, w którym się to stało napawa go grozą, aż do dzisiaj. Bohater mojego wpisu nie poddał się i stara się zmierzyć z problemem, i pokonać swój lęk. Nieocenioną pomocą jest dla niego Pani Ola. Pełna zaangażowania w swoją pracę terapeutka. To dzięki niej Piotr podjął wyzwanie cotygodniowej wyprawy samochodem w kierunku Kłomnic, aby skonfrontować się ze swoim lękiem. Pani Ola bezinteresownie użycza swego samochodu i jest dostępna w danej chwili telefonicznie. Mnie przypadło w udziale być kierowcą, ale to byłoby bardzo zubożone rozumienie mojej roli. To jest coś o wiele, wiele więcej, ale o tym za chwilę.
Każdy wyjazd z Piotrem jest inny, ale wszystkie kończą się kolejnym krokiem do przodu. Kiedy Piotr potrzebuje oswoić się z nowym miejscem, zatrzymujemy się. Lęk, który przeżywa jest trudny do zniesienia i powoduje u niego dokuczliwe tiki, np. częste sprawdzanie sobie tętna na szyi. Czasem jesteśmy w tym samym miejscu po dwa lub trzy razy. Zazwyczaj wychodzimy z samochodu i wspólnie pieszo przemierzamy jeszcze do stu metrów. Pierwsza nasza wspólna podróż za miasto miała swą metę jakieś 200 m za rogatkami. Dziś już jesteśmy jakieś 3 km dalej.
Szczerze przyznaję, że miałem pewne obawy czy sprostam zadaniu towarzysza drogi, na którym będzie można polegać. Wkrótce jednak
zdałem sobie sprawę, że wystarczy po prostu być.
Na pierwszy rzut oka, to ja jestem tym, który coś daje, a Piotr tym, który otrzymuje. Wczorajszy wspólny wyjazd pokazał mi coś innego. Naszym pośrednim celem podczas ostatnich wyjazdów był kościół w Rędzinach, który majaczył majestatycznie na horyzoncie i wydawał się być wciąż nieosiągalny. Pani Ola, żeby zmobilizować swego podopiecznego do większego wysiłku, kazała mu przekazać przeze mnie, że prosi o modlitwę za nią w kościele. Zatrzymaliśmy się nieopodal naszego punktu docelowego przed agencją ubezpieczeniową. Wokół fioletowa lawenda i pięknie utworzony zielnik nastrajały optymistycznie. Wyszliśmy z samochodu z zamiarem dotarcia do kościoła. Piotr był w napięciu, skupiony na swych objawach, ale zdeterminowany, aby przejść te kilkadziesiąt metrów. Kiedy byliśmy pod kościołem po drugiej stronie ulicy, zaproponowałem mu wejście do świątyni, ale stwierdził, że to dla niego za dużo. Byłem świadomy, że samo dotarcie do tego punktu to już jego duże osiągnięcie. Pogratulowałem mu i w drodze do samochodu cieszyliśmy się obaj z sukcesu przybijając sobie „piątkę”. Chwyciłem za telefon, żeby szybko skontaktować się z Panią Olą i podzielić z nią osiągnięciem Piotra. Bardzo się ucieszyła z dobrych wieści i rozmawiała z nim wydobywając z niego przyczyny lęku. Podczas rozmowy okazało się, że widok cmentarza. powoduje u niego nasilenie lęku. Miejsce to bezsprzecznie kojarzy się z śmiercią. Terapeutka zachęciła go do rozmowy ze mną na ten temat. Z początku nie wiedziałem jak zagaić rozmowę i wydawało mi się, że robię to nieporadnie. Siedzieliśmy wtedy jeszcze w zaparkowanym samochodzie. Piotr powiedział, że woli o tym pogadać jak będziemy wracać.
W drodze powrotnej zapytałem go czego najbardziej się boi w śmierci. Odpowiedział: „Nie mogę znieść myśli, że mnie wsadzą do trumny i włożą do dołka, i zasypią. I nigdy już się stamtąd nie wydostanę”. Poczułem przypływ smutku, słysząc te słowa. Czy rzeczywiście tak ma być? Czy tak ma się skończyć? Powiedziałem Piotrowi, że mi smutno bardzo. „Jak to? Wydostaniemy się przecież” – powiedziałem nagle olśniony. „Jezus się wydostał z grobu! Zmartwychwstał. To my też zmartwychwstaniemy”. Piotr podjął myśl z radością i jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o tym, że śmierć to tylko przejście w inny świat, w ramiona Ojca, a nie w pustkę.
Podjeżdżaliśmy już pod dom Piotrka. Kiedy byliśmy na miejscu kontynuowaliśmy rozmowę. To było bardzo cenne doświadczenie dla mnie. Sam skonfrontowałem się ze swoim smutkiem dotyczącym śmierci i odzyskałem świadomość swojej wiary w zmartwychwstanie. Jeszcze raz pogratulowałem mu, że zdobył się na odwagę, żeby wyrazić swój lęk i się z nim zmierzyć oraz postępu na drodze do Kłomnic i drodze ku własnej wolności. Piotr zaproponował modlitwę. Zaskoczył mnie swą otwartością i szczerością. Chętnie przystałem na propozycję. Popłynęła wspólna modlitwa dziękczynna do Jezusa za zmartwychwstanie i prośba o odwagę w pokonaniu lęków. Potem jeszcze dzwoniłem do niego, dzieląc się, że przenikało mnie poczucie jedności w trakcie modlitwy. Piotr potwierdził, że czuł to samo. Teraz dodałbym jeszcze: poczucie jedności w ludzkim i smutnym doświadczeniu śmierci, która jest udziałem każdego z nas, ale też poczuciu jedności w wierze, że nasze życie się nie kończy w momencie śmierci.
Jestem wdzięczny, że jest mi to dane, że mogę być jego towarzyszem drogi. Nie tylko tej drogi do Kłomnic, ale jego drogi ku większej wolności oraz pewnego odcinka jego drogi życia.
„Dlaczego Pan się zdecydował zrezygnować z kapłaństwa po tylu latach?” – to nieodmiennie pojawiające się w moim przypadku pytanie na każdej rozmowie kwalifikacyjnej, a kilka ich już przeszedłem. Było tak, kiedy po opuszczeniu murów klasztornych pojawiłem się na stacji benzynowej BP. Podobnie było z prezes fundacji pomagającej chorym dzieciom. Zapytał o to również mężczyzna rekrutujący mnie do pracy na ochronie oraz manager Aparthotelu we Wrocławiu. Z pewnością Ty również zadałbyś to pytanie będąc na miejscu rekrutera. Mogę Cię uspokoić, że odpowiedź odnajdziesz, czytając kolejne wpisy tego bloga.
Pandemia i jej skutki w moim życiu
Moja ostatnia praca w hotelu na recepcji dawała mi poczucie pewnej stabilizacji. Spotkałem tam też osoby, z którymi naprawdę miło się współpracowało. Pandemia jednak zamknęła drzwi hotelu i znów musiałem myśleć o nowym zajęciu. Takie niespodziewane ciosy od życia mogą być jednak szansą na rozwój. Wydarzenie, które zatrzymuje nagle pęd naszego życia i pozwala na nowo ustalić priorytety i przeorientować się w życiu. To był moment kiedy powróciło pytanie: „Co ja tak właściwie chcę robić w życiu?”, „Co jest dla mnie ważne?”. Odżyły moje dawne marzenia o tym, żeby robić to, co kocham i w czym czuję się najlepiej. Zapragnąłem sięgnąć w głąb siebie i uwolnić swe zasoby. Przypomniało mi się spotkanie z pewnym coachem, które odbyło się ponad rok temu. Efektem tamtego spotkania były zapiski konkretnych marzeń i celów oraz potężny zastrzyk motywacji. Otworzyłem więc teczkę z zapiskami i natrafiłem na kartkę z odpowiedzią na pytanie „co chcę robić”. Widniały tam 3 punkty: pisać książki i wiersze, robić reportaże, podróżować. Okres kwarantanny sprzyjał temu, żeby zająć się pierwszym punktem. Pisanie zacząłem od wierszy a potem zrealizowałem swoje założenie sprzed roku, że napiszę sztukę teatralną o Dorosłym Dziecku Alkoholika. Motywem napisania tej sztuki było pragnienie, aby w sposób artystyczny przybliżyć społeczeństwu wewnętrzny świat Dorosłego Dziecka i jego postrzeganie świata zewnętrznego, aby pomóc zrozumieć przyczyny jego dysfunkcyjnego myślenia i zachowania. Myśl o założeniu bloga chodziła za mną już od dawna, ale w ostatnim czasie coraz głośniej dobijała się do mojej świadomości. Decyzja, żeby w to wejść, nie była łatwa. Zazwyczaj, kiedy chcę podjąć jakaś zmianę w życiu i wyjść z tzw. strefy komfortu, pojawia się lęk. Jak przypuszczam, Ty masz podobnie. Mój mózg zaatakowała wtedy seria wątpliwości ubrana w pytania. Czy to nie będzie kolejną porażką w moim życiu? Czy dam radę być systematyczny? Czy nie stracę niepotrzebnie zainwestowanych pieniędzy? Czy dam sobie radę z ewentualnym hejtem i krytyką? Jak widzisz pozytywna zmiana w życiu i kreatywność rodzą się w bólach. Ja jednak zrozumiałem, że nie przekonam się nigdy, czy było warto, jeśli poddam się od razu i zrezygnuję.
Data publikacji bloga – Dlaczego 17 czerwca?
Ta data to nie przypadek. Dokładnie 20 lat temu po raz pierwszy wygłosiłem publicznie swoje pierwsze kazanie przed współbraćmi w klasztornej kaplicy. Tak, może teraz zrobisz wielkie oczy, ale… byłem jeszcze do niedawna księdzem i zakonnikiem. Trochę więcej na ten temat znajdziesz w zakładce: o mnie. Piszę o tym ponieważ jestem przekonany, że jest to mój potencjał, którego nie można pominąć. Wybierając te datę – było wiele innych opcji – chcę zasygnalizować podobieństwo uruchomienia bloga do wygłoszenia pierwszego kazania. Obie sytuacje są wyjściem z cienia, wyjściem z szeregu i pojawieniem się w przestrzeni publicznej. Są formą wyrażenia siebie, swoich przekonań, z małą różnicą, że blog realizuje się wyłącznie w przestrzeni wirtualnej. Wtedy, 20 lat temu w moim pierwszym kazaniu użyłem, dla wzbogacenia treści, obrazu Ecce homo, namalowanego przez św. Alberta Chmielowskiego. Poniżej umieszczam zdjęcie wspomnianego obrazu.
Namalowała go na moje zamówienie była siostra zakonna, której pomagałem podnieść się z kryzysu po opuszczeniu zakonu. Obraz ten towarzyszy mi już od 11 lat, niezależnie od aktualnego miejsca pobytu. Wybór tej daty to również sygnał, że pomimo zakończenia posługi kapłańskiej, nie zakończyła się moja relacja z Jezusem. Ta relacja ciągle trwa, dojrzewa i przekształca się zgodnie z dynamiką dążenia do tego, co prawdziwe i porzucania fałszywego obrazu Boga, ale to już temat na kolejny wpis.
Czy na pewno porażka?
Jezus na tym obrazie nie wygląda jak człowiek sukcesu. Kojarzy się raczej z kimś, kto został sponiewierany i pobity, z kimś, kto jest przegrany, kto stracił swą godność. To moment, w którym został całkowicie odrzucony przez swoich rodaków. Oto człowiek wykluczony, odsunięty poza margines społeczeństwa. Pierwsza myśl jaka się nasuwa, gdy patrzę na ten obraz, to „porażka”. Kiedy odszedłem z kapłaństwa i zakonu, znalazłem się nagle w jakże odmiennych realiach, w których z trudem się poruszałem. Mocno dotarło do mnie, że brakuje mi wielu umiejętności potrzebnych do skutecznego zafunkcjonowania w nowej rzeczywistości. Dopadło mnie poczucie bycia poza marginesem społeczeństwa. Narzucała mi się nieprzyjemna myśl, że moje życie jest porażką. Gdybym się poddał tej myśli, nigdy nie dotarłbym do tego punktu, gdzie jestem teraz. Przyznaję, że uruchomienie tego bloga to dla mnie spore osiągnięcie. Mam nadzieję, że to skromny początek czegoś wielkiego. Dlatego tak ważne jest, żeby monitorować swoje myśli i badać, jakie interpretacje rzeczywistości Ci one podsuwają, a następnie wybierać te, które inspirują Cię do osiągania Twoich celów. Jezus był pewny, że do Niego należy ostatnie słowo i że zwycięży. Dla Niego, po ludzku pojmowana porażka była tylko koniecznym etapem na drodze do zwycięstwa.
Nie wiem kim jesteś i jaka jest twoja aktualna sytuacja życiowa. Czy wierzysz w Boga czy nie. Może właśnie teraz jesteś w emocjonalnej, czarnej dziurze i myślisz, że twoje życie to jedna wielka klęska i nic już dobrego cię w nim nie spotka. Wierz mi miałem takie chwile. Bądź pewien, że to konieczny etap na Twojej drodze do zwycięstwa. To jaki kształt ono przybierze, zależy wyłącznie od ciebie. Z pewnością pytasz samego siebie: „Tak, ale jak to zrobić?”. Nie jesteś odosobniony z tym pytaniem. Wiele osób przed Tobą już sobie je zadawało i ja również. Jeśli nie masz wokół siebie mentorów, którzy mogliby Ci towarzyszyć na drodze przemiany wewnętrznej, to polecam Ci odnaleźć ich w internecie. W sieci jest mnóstwo osób, które mogą dla Ciebie stać się mentorami, przekazującymi Ci darmowo ogromne pokłady wartościowych treści. Sam szukałem inspiracji w sieci i trafiłem na filmik Tomka Micherdy z bloga „Od kelnera do milionera” , a potem do bloga Michała Szafrańskiego „Jak oszczędzać pieniądze”. Ci dwaj faceci dali mi prawdziwego „kopa” do działania.
Śledź moje postępy i inspiruj się
Dziękuję Ci, że zaglądnąłeś na mojego bloga i dotrwałeś aż do tego miejsca z czytaniem. Jesteś tu mile widzianym gościem. Chcę, aby każdy znalazł tu swoje miejsce niezależnie od religii czy światopoglądu jakie wyznaje. Osobiście, niezłomnie wierzę w to, że to co nas łączy, jest istotniejsze od naszych różnic.
Wspólną przestrzenią, gdzie możemy się wszyscy spotkać, jest nasze człowieczeństwo.
Nie mogę tego, co jest we mnie zatrzymywać dla siebie. Chcę w tej właśnie formie dzielić się z Tobą tym, co jest we mnie żywe i wartościowe. Chcę podzielić się swoim życiem. Wszystkimi jego meandrami. Kiedy piszę te słowa to wzruszam się bardzo, gdyż na moich oczach realizuje się moje skryte marzenie – mieć swą przestrzeń, gdzie będę mógł w pełni wyrazić siebie z tym, co czuję i czego pragnę, gdzie będę mógł rozwijać swą kreatywność oraz dodawać Ci odwagi do zmierzenia się z napotykanymi trudnościami. Chcę, abyś śledząc tego bloga znalazł inspirację i motywację do odkrywania swych zasobów, uwalniania swego potencjału i uczynienia swego życia bardziej satysfakcjonującym. Chcę oprzeć publikowane na blogu treści o nabytą przez lata wiedzę i osobiste doświadczenie. W kolejnych wpisach zabierzesz coś dla siebie z szeroko rozumianego rozwoju osobistego, duchowości, motywacji, relacji międzyludzkich.
Ernest Hemingway pisał, że „Nikt z nas nie jest samotną wyspą”. Potrzebujemy siebie nawzajem i jesteśmy połączeni ze sobą więzami przeróżnych zależności.
Dlatego tak bardzo ważne jest, abyśmy wspierali się nawzajem, dążąc ku pełni człowieczeństwa i do zmiany oblicza tego świata na bardziej ludzkie. Sam potrzebuję twojego wsparcia i pozytywnego feedbacku, abym z większa energią i determinacją angażował się w proces własnego rozwoju osobistego i uwalniania swych zasobów. Możesz dodać mi odwagi do kontynuowania tego dzieła przez skomentowanie wpisu czy kontakt ze mną.
Przesłanie końcowe
Na koniec chcę Cię pozostawić z pewnym przesłaniem. Michał Szafrański w swojej książce „Zaufanie czyli waluta przyszłości” napisał zdanie, które osobiście mnie poruszyło i może bezpiecznie stać się dla mnie zasadą organizującą moje działania we wszelkich międzyludzkich interakcjach, włączając w to moje blogowanie. Brzmi ono następująco:
„Najpierw zaufaj sobie, potem zaufaj innym a dopiero potem ludzie zaufają Tobie”.
Jednakże pozwolę sobie dodać kilka słów na początku tej zasady, które dla mnie osobiście czynią ją pełniejszą i bliższą do zastosowania.
„Bóg zaufał Tobie, dlatego zaufaj sobie, potem zaufaj innym a dopiero potem ludzie zaufają Tobie”
Jestem ciekawy czy również dla Ciebie, któraś z tych zasad mogłaby się stać mottem przewodnim twych działań.
Jeśli uważasz ten wpis za wartościowy udostępnij go innym, pozostaw swój komentarz albo po prostu „polub mnie”